28 lutego 2010

Luty 2010

25 lutego 2010
To takie najczęściej żółtawe kartki z klejem z jednej strony. Piszesz ważną informację hasłowo, lub skrótowo, aby w odpowiedniej chwili przypomnieć sobie, zaskoczyć i zrealizować. Najwdzięczniejszym miejscem do ich przylepiania  jest  monitor komputerowy, albo jeszcze lepiej  lodówka, bo co jak co, ale jadać chodzimy regularnie.  Jako posiadacz prawidłowej perystaltyki jelit, mógłbym je wieszać z wewnętrznej strony drzwi do kibla, ale tam koncentruję się na czymś zupełnie innym
„Siedemnaście pięćdziesiąt i odebrać recepty”
Tak pamiętam. Z przychodni muszę odebrać receptę na leki obniżające ciśnienie, a w rejestracji mam zapłacić te siedemnaście pięćdziesiąt. Za co?  to już  mnie nie interesuje.
„Chleb się skończył i okres wynajęcia „
Nie wiem dlaczego, przy chlebie przypomniałem sobie o zapłacie za dzierżawę garażu.
„Woda tylko gazowana i płyn do płukania czarnego”
jak większość t-shirtów młodego czarne, jak i moje, a od wody z kranu odzwyczaiłem się jakiś czas temu. Psychologicznie lepiej podchodzi mi woda wlana z innego kranu i wzmocniona Co2 – niby woda mineralna 
„Urodziny kolejne, pamiętam o Życzeniach”
No właśnie, nie wiem które, ale przy życzeniach powiem „z okazji kolejnych urodzin”  i jakoś przejdzie. Nie będę dzwonił do rodziców mojej chrześnicy aby spytać które to. Winię się za tą niewiedzę.
„ Praca, mija termin odwołania”
Zapisałem a i tak pamięć o tym,  męczyła mnie od trzeciej nad ranem. To ulubiona pora na moje wyrzuty sumienia.
„Jak będziesz w sklepie to mi kup trzy zeszyty”
To liścik od młodego, jak się  zbiorę w sobie  za to wykorzystywanie, to kupię mu takie w trzy linie, z wizerunkiem Barbie na okładce.
„ Numer  PIN  do karty  kredytowej „
Chyba dobrze zapamiętam. Dla niepoznaki, w obronie przed łowcami prywatnych danych, zapisałem go w kolumnie cyfr i aby go odczytać trzeba po tych cyfrach posuwać się  ruchem  konia szachowego,  od ósemki. Czy zapamiętam zasadę odczytu ?
„Opróżnij zmywarkę”
To czasami zostawiam młodszemu na lustrze. Właśnie  maszyna zapiszczała trzy razy, jak kur o świcie. Czas najwyższy rozłożyć talerze na półkach . Tego nie piszę, bo trzeba to zrobić zaraz, jak wystygną, inaczej parzą w ręce.  Z drugiej strony,  ileż to razy robiłem rano, przed pracą,  ponieważ wszystkie kubki na herbatę wyszły.
„Wysłać odczyt”
Wczoraj byli licznik odczytać , oczywiście w czasie mojej pracy.  Zostawili mi karteczkę  w drzwiach.  Nie widzą że ja je lepię na lodówce? 
„Zadzwonić  do E”
Nie zadzwonię do E bo miał zawał i leży w szpitalu, a żył tak ekologicznie  pośród pól i łąk. Zawał złapał go na nartach. Co za paranoja.
„ Ble ble ble „
Czyli  kilka kartek których znaczenia i przesłania nie rozumiem .
„Ela mycie”   Nie wiem, chociaż brzmi dwuznacznie. Kto? , Ja?,  Ona?,  Mnie?,  Ją?
Albo to krótkie hasło napisane niewyraźnie „ czopki „ albo „czapki”. A to różnica i zdecydowanie inne miejsce usytuowania, o sposobie nawet nie wspominam.
Odciążanie umysłu zapisywaniem zadań na karteczkach i taki na przykład wykorzystywanie  kalkulatora do prostych obliczeń, prowadzi do działań,  które nas samych zawstydzają. Ileż to razy  przy pracy polegającej na wzmożonym liczeniu zdarzyło Wam się  wystukać na kalkulatorze działanie typu 2+1 ?
W czasach  zamierzchłych, socjalistycznych, krążył dowcip o jednym, z partyjnych sekretarzu który zdał się całkowicie na sekretarkę. Ona to specjalnie dla niego wytwarzała karteczki z przypomnieniami. Swego czasu, wieczorem,  po myciu,  założył piżamę i wygodnie rozłożył się obok żony w pachnącej pościeli. Leżąc tak chwilę, wyczuł  szelest karteczki włożonej do kieszonki na piersiach . Sięgnął do nocnej szafki po okulary, staranie założył i wymodelował na nosie.
Wyciągnął karteczkę, rozłożył, przybliżył do światła  i po cichu odczytał. Następnie klepnął się dłonią w czoło, a zwracając do żony rzekł :
 - Dobranoc Kochanie.
 Czego i Wam bez karteczki  Życzę

Antoni Relski
48 komentarzy
22 lutego 2010
Ostatni weekend zmotywował mnie do wyjazdu w strony bliskie sercu. Góry i górki, stromizny i nierówności, w końcu skute lodem potoki.  Jak wiadomo strony to także ludzie.  Błyskawicznie  dowiedziałem  się kto zmarł,  a komu jeszcze do tego daleko. Kto zwiózł z lasu zapas drewna, a kto zjechał na dupie ze stromej ścieżki, wracając ze imieninowego przyjęcia. Tym samym kto napędził  kopiącego jak byk bimbru.  Tam też dotarły do mnie wieści o nowym wyczynie Jurka Kiciarskiego,  specjalisty od  opisanego wcześniej handlu arbuzami, czy uczestnika słynnej wizyty duszpasterskiej.  Zastanawiam się  nieraz, czymże by było moje życie, bez okresowych  spotkań  z tą rodziną.
Jerzy syn pierworodny Pani Kiciarskiej, od tygodnia chodził  uśmiechnięty od ucha do ucha. Właśnie słowo stało się ciałem i odebrał nowy samochód. Charakterystyczny zapach wnętrza, lekko duszący, lekko śmierdzący, ale jakże dodający prestiżu.  Pomykał więc swoim samochodem  modnej marki w górę i w dół małego miasteczka, próbując to hamulca to gazu, w miarę tego na ile oblodzony asfalt pozwalał.  Aby w pełni rozwinąć skrzydła wyjechał poza miasto i tutaj w końcu nadarzyła się okazja wbicia szóstego najwyższego biegu. Świetnie prowadzący się pojazd bez zbędnej zwłoki reagował  na najdrobniejsze polecenia nóg i rąk Kiciarskiego.  Miejscowość oddalała się o pięć, dziesięć, piętnaście kilometrów. Wjechał w boczną drogę i pomknął przez wieś spokojną,  jakby uśpioną o tej porze dnia. Później zatrzymał się na poboczu, wyszedł z kabiny i podniósł klapę do silnika. W twarz uderzyła go fala ciepła,  a oczom ukazało się wnętrze pełne kabli, rurek, oraz elementów przysłoniętych  solidną pokrywą z plastiku z charakterystycznym logo producenta.  Jerzy nie wiedział do czego służą te poszczególne elementy, w duszy mężczyzny pozostał jednak  taki atawizm, że obowiązkowo pod maskę należ zajrzeć. Coś klepnąć, coś pociągnąć, bo wiadomo pańskie oko konia tuczy. Wszystko było w porządku, nic nie zostało w ręce po tych badaniach. Zdjął  energicznie zabezpieczenie klapy, a ją samą swobodnie puścił w dół. Przerażający ból wywołał  głośny okrzyk,  oraz obudził świadomość niewyciągnięcia ręki z komory silnika. Klapa zamknęła się  jednak,  zamek zaskoczył,  a boczny rant uwięził palce za drugim stawem. Raz, dwa, trzy, cztery. Cztery palce tkwiły pod maską,  a ból był taki,  że pęcherz tylko jakimś cudownym sposobem nie zwolnił swojego mięśnia zwierającego i nie dopełnił całkowitego upodlenia kierowcy. Jurek spojrzał profilaktycznie na spodnie bo przecież ból zamazuje odczucia. Spokojnie -suche.  Stał więc tak przy błotniku, z palcami pod maską  Jerzy Kiciarski, klnąc swój los, atawistyczną ciekawość i brak refleksu.
- Co robić ? - próbował ocenić możliwości.
Ręka lewa, klapa z boku przy lewym kole, zbyt daleko  do zamka w klapie  i jeszcze dalej do wnętrza pojazdu, gdzie znajdowała się rączka zwalniająca pokrywę.
- Komórka -  pomyślał.
Sięgnął ręką do kieszeni, nie ma i z drugiej  stroooony - też nie ma.
- O jest - zauważył ją. 
Na desce rozdzielczej,  za szybą spokojnie tkwiła jak przylepiona na nowoczesnej podkładce wykonanej  z zastosowaniem nanotechnologii.
Na gówno mi teraz ta technologia - powiedział coraz bardziej rozdrażniony Jurek.
Rozejrzał się wokół -  pusto, ni żywego ducha, ni furki, ni chłopa. Stał tak przy swoim aucie, przy swojej pułapce, jak w kleszczach, jak we wnykach, próbując znaleźć rozwiązanie. Niestety, poza fragmentami z wojennych filmów  nic nie przychodziło mu do głowy. No  jeszcze Piła III albo IV Sadystyczny horror o samozniszczeniu człowieka. Pozostanie mi tylko odgryźć sobie palce, bo w kieszeni ani ich okolicach nie znajdę  żadnego ostrego narzędzia. Właśnie zastanawiał się z której strony powinien zacząć to odgryzanie i wtedy zdał sobie sprawę, że fantazja na wskutek bólu poniosła go  trochę za daleko.  Nagle na horyzoncie zauważył światła pojazdu. Najwyraźniej zbliżał się w jego kierunku. Na ile pozwoliła uwięziona ręka,  zaczął podskakiwać i machać tą wolną w kierunku nadjeżdżającego samochodu.  Auto lekko zwalniając minęło go, a pasażerowie źle interpretując system mowy ciała, odmachali mu szerokim gestem, uśmiechając się zarazem miło do tak sympatycznego uczestnika ruchu drogowego. Nadzieja która wypełniła  serce Jerzego  zaczęła gasnąć  i tliła się już jak ogarek świecy.
- O k...wa o ja cie pi...le  - krzyczał na cały głos, tak zawsze kulturalny i dobrze wychowany Pan Jurek. W końcu, dobre urodzenie do czegoś zobowiązuje .
Zobowiązywało ponieważ w obliczu bólu wszyscy jesteśmy równi. Wykrzyczany ciąg przekleństw przyniósł oczekiwany skutek,  ponieważ zza pleców klnąc równie soczyście i śmiejąc się na zmianę, pojawił się Staszek. Miejscowy pijaczek był w stanie w jakim zawsze czuł się najlepiej. Ni to tańcząc ni stepując, w każdym bądź razie kiwając się z boku na bok z szeroko rozłożonymi rękami śpiewając coś o parobku, Maryśce i oborze, zbliżył się do popielatego już z nerwów, bólu i zimna Jerzego.
- No co to szefuńciu, zepsuł się ? - spytał nie złożywszy rąk Staszek.
- Panie  otwórz pan klapę do silnika, palce mi przytrzasnęło.
- A bo ja to umiem, ja nie mam prawa jazdy.
- Do tego żeby pociągnąć za rączkę nie trzeba prawa jazdy.
- A jak co panu zepsuję, to będę musiał zapłacić pewnie nie ?
- Nie będziesz Pan musiał. Otwórz pan tylko te pieprzone drzwi od strony kierowcy –  prosił Jurek - - Nie kręć Pan tą klamką, tylko pociągnij do siebie.
Lekko spłoszony Staszek pociągnął za klamkę. Drzwi ustąpiły za drugą próbą. Z lekką nieśmiałością wsadził głowę do kabiny.
- Ale tu do cholery tych przycisków, a bo to ja wiem który – certolił się Staszek, aby jeszcze przez chwilę pobyć w tym wnętrzu pełnym skóry, wykładzin ,plastików i chromów, oraz migających  kontrolek...
… Tutaj nastąpił długi dialog i naprowadzanie, jak  faceta za pierwszym razem, do tego jedynego, cudownego miejsca wybawienia. Za trzecią próbą i drugim zapewnieniem, że będzie na flaszkę, Staszek pociągnął za właściwy wihajster. Klapa odskoczyła. Jerzy wyciągnął rękę i nie wiedzieć czemu, wsadził ją między uda, ścisnął i skulił się cały, by zaraz wyrwać ją spomiędzy nóg i wbić   po łokieć do kopnego śniegu . Ulga jaka spłynęła na Pana Kiciarskiego  była ja spełnienie  zapowiedzi raju i wiecznego życia zarazem. Jak  super numer i wspomnienia napoleonki z dzieciństwa.  Po dłuższej chwili, kiedy Staszek zaczął mniej dyskretnie przypominać się o swoje dwie dychy, na flaszkę, wyciągnął dłoń ze śniegu. Jak rasowy inwalida, pomagając sobie nadgarstkiem z portfela wyciągnął  dwie dychy. Staszek wcisnął banknot głęboko w kieszeń.
- Otworzył bym tą klapę za piwo - bagatelizował 
- Kurde, a ja bym, dał na litra – odpowiedział Jerzy.
I wtedy zauważył ten wzrok pełen zawodu. Te smutne oczy Staszka, że powiedział za mało.
- No to dziękuję i smacznego – podsumował Jerzy wsiadając do auta znanej marki, pozostawiając Staszka na poboczu drogi, w spalinach i zamyśleniu na sobą.
Wrócił do domu  wziął gorącą kąpiel unikając  moczenia w ciepłej wodzie feralnej dłoni. Dla niej przeznaczył wodę kwaśną.
Siadł w fotelu rozgrzewając się herbatą i nalewką z malin. Do pokoju weszła Pani Kiciarska. Pomimo lat i kiepskiego wzroku, zauważyła siną krechę  w poprzek palców Jurka.
- A cóż to Ci Juruś się stało w palce? - spytała -  wyglądasz jak  Zbyszek gdy mu  po koncercie spadła na palce klapa od fortepianu.
Coś w tym stylu matka - powiedział Jurek - tylko ze jak koncert dałem po przygnieceniu paluchów.

Antoni Relski
22 komentarzy
19 lutego 2010
Krzysztof Majchrzak w jednej ze swych wypowiedzi wiele lat temu odrzucił możliwość zagrania w reklamie. Nie pamiętam dokładnie słów aktora, ale od tamtej wypowiedzi był On dla mnie Gościem, dla którego sztuka nie znosi kompromisów bez względu na okoliczności.
Ze zdziwieniem odkryłem, że z lekką nieśmiałością  artysta składa  stateczki z papieru  i  pstrykając w nie puszcza po wodzie.  Puszcza  równocześnie perskie oko do publiczności. Dowiedz się co chcesz. Chcę nie chcę, dowiaduję się że to  reklama piwa.
Oczywiście nie mogę zabronić nikomu naturalnej skłonności do gromadzenia dóbr, wszak i uduchowiony artysta musi czymś żyć. Mam jednak jakieś oczekiwania wobec  osób publicznych, artystów  i animatorów dusz.  Jest mi po ludzku przykro gdy dobrowolnie schodzą z piedestału.
Przykład drugi . Joanna Szczepkowska  aktorka przez duże A, w wywiadzie  sprzed lat powiedziała że, warsztat aktorski  pozwala jej zagrać wszystko. Nie musi rozbierać się na ekranie  by udowodnić  swoje aktorskie talent.
- Pokażcie moją twarz a zagram nagość.
Przyjąłem wtedy to oświadczenie ze zrozumieniem ale i smutkiem, jednocześnie, ponieważ Pani Joanna miała wygląd aniołka  i  z przyjemnością  podziwiałbym jej... nie tylko talent aktorski, czy sławną wypowiedź w Dzienniku Telewizyjnym .
Minęły lata  i co czytam w kulturalnych wiadomościach:
...Podczas premiery, w końcowych scenach spektaklu "Persona. Ciało Simone" w reżyserii Krystiana Lupy Joanna Szczepkowska pokazała reżyserowi nagie pośladki, wypowiadając tekst "tu jeszcze dalej możesz iść", który miał być dodaną z jej własnej inicjatywy improwizacją.
To nie można było tego zagrać twarzą ?
Czuję się jak gdyby ten tyłek wpięto trochę na mnie 
I jak tu żyć kiedy wzorce  nie są stabilne, kiedy tak bardzo zmieniają się z czasem.
- Tylko krowa nie zmienia poglądów – brzmi przysłowie, świetnie skrojone do takiego samo usprawiedliwiania się.
Jak więc oczekiwać stabilności poglądów od polityków? Nie od nich nie oczekuję  niczego.
Wnioskuję,  aby wobec braku wzorców nie pamiętać mi tego, gdy na dużym kacu deklaruję  nienawiść do alkoholu. Obiecuję że nigdy już nie wezmę alkoholu do ust.  I co?  I nic .Przecież tylko krowa nie zmienia poglądów.
Zdarzają się natomiast ludzie którym takie różne głupoty zalegają w pamięci, a  potem  ich pytania piją nas  jak za ciasne buty.

Antoni Relski
32 komentarzy
16 lutego 2010
<title></title><style type="text/css"> </style>
   

Wczoraj piętnastego lutego, obchodziliśmy jak wyczytałem z internetowych newsów - dzień singla.
Singiel. Jeszcze mój dziadek, czy ojciec powiedziałby - dzień starej panny, bądź starego kawalera.
Samotni dorośli, obiekt kpin lub przynajmniej przygaduszek, chociaż na starokawalerstwo było większe przyzwolenie społeczne. Nie wiedzieć dlaczego przyjmowano to jako coś bardziej naturalnego. Nad tymi niepowodzeniami w wyborach zastanawiałem się często na lekcjach religii oglądając długie czerwone paznokcie katechetki. Mnie się podobała. Spotkałem ją zresztą trzy lata temu , miła starsza pani prowadząca parafialną kancelarię. Samotna w dalszym ciągu chociaż łaskawy czas pozostawił na jej twarzy ślady dawnej urody.
Facet nie żeni się bo pasuje mu taki styl życia. Kobieta nie wychodzi za mąż, bo nikt jej nie chce. Aby nie było nieporozumień ,od razu informuję, że nie są to moje własne opinie. Więcej patrząc na mojego Starszego mogę już chyba spokojnie mówić: mój Syn singiel. Szczególnie po ostatnich decyzjach, ale o tym sza!
Pierwsze skojarzenie? Mnie singiel kojarzy się w dalszym ciągu z małym czarnym krążkiem, na którym nagrywano dwie piosenki, po jednej na każdą stronę płyty. Odtwarzało się to przy szybkości 45 obrotów na gramofonie igłowym. Tak też początkowo zrozumiałem czytany tytuł, zastanawiając się następnie kiedy wypadnie dzień longplaya. Po właściwym zrozumieniu znaczenia słowa singiel, z drugiej strony , dzięki małej niebieskiej tabletce, dzień longplaya można sobie urządzić według własnego uznania.
Tak więc wczoraj w pubach, klubach i knajpkach single świętowali swój stosunek do stosunku usankcjonowanego. Znaczy się nudnego seksu małżeńskiego. Na zdrowie. I tylko koledzy z małżeńskim stażem sączyli im do ucha jak mantrę :
- Stary ożeń się - czyli w domyśle - czy tylko ja muszę mieć przewalone ?
Dążenie naszych żon do doskonałości w domu i zagrodzie powoduje, że każdy z nas wchodząc do domu pamięta o: zmianie obuwia, wyrzuceniu herbacianej torebki do kosza, a nie zlewu i oczywiście o zamykaniu klapy od sedesu. Wie już co szkodzi kwiatom i dlaczego należy tak często szorować umywalkę i że firanki powinny być równomiernie zmarszczone.
- Ciągle gapisz się ten telewizor?!.
- Już grzebiesz w internecie?!
- Zrób coś, nie siedź tak !
A chciało by się inaczej, Wpaść do domu zjeść parówki, gdy się ma na to ochotę na stojąco przy kuchennej szafce i wypić piwko patrząc na sąsiadkę plewiącą doniczki na przeciwnym balkonie, lub sąsiada grzebiącego pod maską starego opla. Walnąć się z pilotem w ręce przed telewizorem i spokojnie obejrzeć film, taki lub inny. A szczególnie ten inny, bez docinków o robaczywe gusta.
A w noc z piątku na niedzielę spędzić na imprezie w knajpie czy gdzieś tam gdzie nie mówią, że cierpienie uszlachetnia. Że poświęcenie odróżnia nas od zwierząt. Jest zresztą cała lista powodów które można przytoczyć na tę ewentualność.
Ale nie spędzę weekendu w pubie, ponieważ mam równie długą listę zadań na sobotę, przy których lepiej zachować trzeźwość umysłu. Ale co pomarzyć nie można?. Można byle nie za bardzo i nie dzielić się z tymi marzeniami z własną, ukochaną ślubną małżonką.
Zresztą jeżeli ktoś lubi adrenalinę i ekstremalne przeżycia, to dlaczego nie ?


Antoni Relski
31 komentarzy
13 lutego 2010
Jeżeli zapragniecie odpocząć od  zakupu czerwonych serduszek,  migających diodami LED i kartek walentynkowych,  jeżeli zaplanowaliście już  jak wywiążecie  się z obowiązku, albo nie macie takiej potrzeby  by wykrzyczeć publicznie że kogoś kochacie  -  zapraszam. Rozsiądźcie się wygodnie z fotelu bo  tutaj  dzisiaj maniana.
Miejski słownik slangu definiuje ten wyraz  tak:  
1. Zgodnie z pierwotnym, południowym znaczeniem, rozleniwienie, "powoli, mamy czas".
2."Odpi**erdalać manianę" - lenić się, trudne do określenia słowo używane czasem przez dresów
I jeszcze jeden cytat  - Ale maniana dzisiaj była. Skakałam z Jolką z dywanu na podłogę.
I tyle z encyklopedycznego obowiązku .
            Wiesław Dymny napisał, a Jan Kanty Pawluśkiewicz skomponował muzykę i tak powstał  utwór zatytułowany   Pejzaż horyzontalny.   Tekst przypomina typowy produkcyjniak z lat pięćdziesiątych, w realiach  przyspieszenia lat siedemdziesiątych, gdzie na wielkich budowach socjalizmu wiał wiatr  specyficznego romantyzmu,  a my wierzyliśmy że Polska znajduje się w pierwszej dziesiątce najbardziej uprzemysłowionych państw świata.  Zniechęcenie do budów  jak i samego socjalizmu   przyszło trochę później. Dymny pięknie pisał nawet o socjalizmie, a jego „Chudy i inni” czy „Słońce wschodzi raz na dzień” to dla mnie  perełki.  
….
Rosną budowle na ugorach,
Jest tylko jutro, nie ma wczoraj.
Wiatr targa wiechy coraz nowe,
I coraz większa trwa budowa....
To ustawiczne życie dniem jutrzejszym, dla którego zaniedbywało się dzisiaj i fałszowało wczoraj. Nie ważne że dzisiaj nie ma szynki, jutro będzie wspaniałe. Nie masz mieszkania? Jutro wzniesiemy dom stupiętrowy. 
Niewiele nam do życia  dedykowano. Co rusz ktoś  sięgał na szczytów minimalistycznego  nonsensu:
…Ja nie z tych co na forsę wiersz przekuli
i prócz świeżo upranej koszuli szczerze mówię nic mi nie potrzeba…  - pisał  poeta Majakowski.
Żyliśmy więc tym świetlanym , niewyobrażonym wprost jutrem, gdzie wszystko będzie  jak w dobrej reklamie kawy rozpuszczalnej. Piękne pastelowe i z głębokim charakterystycznym aromatem. A potem poczuliśmy się tak, jak gdyby ktoś nasrał nam na głowę. I zawstydzeni w sobie przemykaliśmy opłotkami życia, do czasu gdy znów można było powiedzieć - „mój kraj”.  I  chwyciliśmy sprawy w swoje ręce. I co ? I jak w piosence znanej nam już z powyższego cytatu
 ...Jest tylko jutro, nie ma wczoraj - Wiatr targa wiechy coraz nowe - I coraz większa trwa budowa..
I jak dawniej liczy się jutro i na to jutro odkładany grosz mniejszy lub większy, w zależności od możliwości. Tylko po to, by na emeryturze nie udawać życia. A praca na dwóch etatach wyczerpuje nas podwójnie, a urlop przeliczany na złotówki i sprzedawany pracodawcy odbije się  na nas za lat parę. I kiedy zaczyna nas cieszyć saldo bankowego rachunku, nagle ni stąd ni  stamtąd trafia nas szlag, wylew zawał czy co tam jeszcze.  Nie ma już jutra, nie ma nawet dzisiaj.  A o Tobie mówią wyłącznie  w kategorii  - wczoraj.   Nad   kopczykiem z wieńców i szarf  rozpoczynają się targi, co kto bierze. Czy warto ?
Nie dalej niż wczoraj prowadziliśmy dyskusję w gronie  takich  którzy jeszcze odkładają na jutro, ale to jutro zaczyna się już pokazywać na horyzoncie. Jednym z uczestników dyskusji był gość, który całkiem niedawno wrócił z  podróży. Wizytował  jeden z krajów  drugiej półkuli,  używający   języka  hiszpańskiego jak swojego. A oto jego relacja:
 - Kiedy byłem z wizytą  u zaprzyjaźnionego księdza, on pokazał mi na czym polegają różnice  mentalności, pomiędzy mieszkańcami tego zakątka świata a Europejczykami.  Podszedł do stojącego na ulicy mężczyzny, w wieku około czterdziestu lat, najpewniej bezrobotnego. Takiego jak setka jemu podobnych kręcących się bez celu  po uliczkach miasta, przed południem .  Krótka rozmowa o pogodzie, nim zaproponował mu pracę polegającą na koszeniu  przydomowego trawnika.  Stawka za wyżej wymienioną pracę wynosiła dziesięć dolarów. Ten kiwnął  potakująco głową i  niespiesznie się oddalił.  Kiedy siedzieliśmy na werandzie, pijąc chłodny sok,  czas wlókł się bardzo wolno . Wydawało się że robotnik zrezygnował z pracy, ale on pojawił się nagle  w towarzystwie drugiego . Wleli za sobą harującą o podłoże, leciwą kosiarkę spalinową. Chwilę trwało nim  zalali zbiornik paliwem, uruchomili ją i rozpoczęli pracę. Podczas gdy jeden z nich kosił drugi siedział w cieniu drzewa, przykrywając twarz kapeluszem. Później nastąpiła zmiana i ten który kosił zaległ pod drzewem, a zrelaksowany i wypoczęty kolega  chwycił rączkę maszyny.  Spokojnie, prawie leniwie poruszali się za  wirującym nożem,  a i tak w przeciągu godziny całość trawy została skoszona. Kiedy jeden czyścił  ostrze maszyny z resztek trawy, ten drugi podszedł do proboszcza po wypłatę. Duchowny wyciągnął umówione dziesięć dolarów, ale ten  odmówił  kiwając ręką i z tego  co zrozumiałem poprosił o wypłatę w banknotach dwa razy pięć  dolarów.  Kiedy ksiądz spełnił jego życzenie , zadał mu  niby w moim imieniu następujące pytanie.
- Dlaczego Jose przyszedłeś z kolegą? Pracę mogłeś z powodzeniem wykonać sam i sam  mógłbyś zarobić  dziesięć dolarów.
- Ale ja dzisiaj potrzebowałem  tylko pięć  dolarów, a on także potrzebował pięć.  Pomogłem więc mu je zdobyć. Mam nadzieję, że kiedy ja będę potrzebował pieniędzy, on pomoże mi znaleźć robotę.  Co miałbym zrobić tą kasą ? Odłożyć? Gdzie? To wy biali odkładacie. Cały czas odkładacie na jutro, a im więcej tego odłożycie, tym szanse skorzystania są coraz mniejsze.  A potem rodzina kłóci się o spadek i więcej  tu emocji o kasę, niż żalu po śmierci bliskiego.  Na mój pogrzeb przyjdą tylko ci którzy mnie lubią,  ponieważ nie pozostawiam nic po sobie.  Dzięki dzisiejszej pracy podtrzymałem przyjaźń z Mario,  a dodatkowo ugruntujemy ją tekilą, którą zaraz wypijemy.  A wy biali ilu macie przyjaciół ? .  Takich przyjaciół od serca?
A poza  spokojnie,  a poza tym maniana.
Coś mi ten tekst za bardzo pachniał Cejrowskim, ale może kolega też taki utalentowany w plastycznym opisie obrazków z podróży.  Dlaczego nie wierzyć w oryginalność tekstu. W sumie to poważny biznesmen.
- Wiecie co – powiedział   drygi z uczestników dyskusji  – on mnie przekonał.  I biorę żonę i jadę do Japonii  i do Indii. I zobaczę jak żyją ludzie i być może skorzystam z mądrości innych narodów. A na moim grobie niech lampkę postawią Ci którzy mnie lubią i chcą pamiętać za to jakim byłem, a nie co zostawiłem po sobie. A nawet niech nie świecą.
- To się nazywa przenikanie kultur  - podsumowałem.
Tylko że u nas inny klimat. A przed zimą trzeba pomyśleć  o dniu jutrzejszym. I zebrać drewna, zwalić węgiel do piwnicy, ziemniaki do spiżarni, porobić kompoty i mrożonki. Bo inaczej przyszłoby nam z zimna tańczyć taniec plemienny wokół pustego stołu i zimnego kominka.
Maniana,   chyba nie dorośniemy do  takiego życia.
Od dziecka wpaja nam się inny  model.  Pamiętacie taki stary disneyowski  film z mrówkami i świerszczem.  Mrówki pracowały cały czas,  podczas gdy świerszcz siedział na listku i grał na swych ulubionych skrzypcach. Mrówki zabierały, znosiły,  gromadziły na jutro, na zimę, na zaś.   A kiedy nastały słotne dni, zamknęły dokładnie drzwi do mrowiska i siedząc wygodnie w swoich norkach i konsumowały efekty letniej pracy. Wtedy usłyszały pukanie do drzwi.  Uchylił je ostrożnie, a  na progu stał ledwie żywy zamarznięty i wygłodzony świerszcz. Mrówki jako pozytywne bohaterki, oczywiście  dały jeść świerszczykowi, a on w podzięce zagrał do radosnego tańca,  w stylu naszego chodzonego :  plon niesiemy plon.
I jakże ja miałem nauczyć się tej maniany tego życia chwilą dzisiejszą. Szukając z rana jabłek, pod drzewem na dzisiejsze śniadanie,  czułbym się fatalnie. Praca z myślą o przyszłości, to moje powołanie
… Ta rzecz przyciąga jak magnesem,
Czasem zatęsknisz do pierzyny.
Ale przepadłeś już z kretesem,
Rzucisz wszystko dla tej roboty, jak dla dziewczyny….
 
Nie pojadę więc do Rio na karnawałowe laski, odłożę na jutro.
Ale wieczorem wpadną znajomi,   może więc  wciągu tych trzech godzin  "Odp… ,   odstawimy   jakąś manianę"

http://www.youtube.com/watch?v=3lTwaAPs-vE
Antoni Relski
23 komentarzy
09 lutego 2010
Sobotni wieczór. Wypiłem już dwa kieliszki  wspaniałego wina z rejonu Minervos i osiągnąłem stan zadowolenia. Mówię dwa kieliszki ponieważ to brzmi poprawnie, de facto to butelkę wina rozlewam właśnie na takie dwa kieliszki. Kupiłem przewrotnie takie szkło, ponieważ czasami lubię się troszkę pooszukiwać.  Zresztą, kto nie lubi ?   Mój stan zadowolenia trwał i nie mógł go  zakłócić nawet jakiś jajogłowy, który nie pomny czasu sobotniego weekendu, pluł się na jakieś polityczne tematy. Po prostu ująłem w swoje spracowane dłonie pilota i szybko zmieniłem kanał. Potem jeszcze dwa razy. Na ekranie  jakiś facet przygotowywał właśnie deser na przyjęcie znajomych i nastrój  deserowy równie szybko udzielił się i mnie. Wstałem z ulubionego  fotela i doczłapawszy do lodówki bystrym wzrokiem łowcy rozejrzałem się po półkach. Nic specjalnego nie wypatrzyłem, więc na zasadzie kompromisu  złapałem za owocowy jogurt, bo to i słodko i zdrowo i dodatkowo ta odporność, co to z brzucha się wywodzi. Zerwałem wieczko wsadziłem łyżeczkę i już wychodziłem  z kuchni gasząc światło, ale jakaś siła kazał mi wrócić. Rodzynki. O, wrzucę trochę rodzynek  do jogurtu,  wyjdzie że deser, który sam  przygotowałem. Stanąłem przed szafką z bakaliami. Za sprawą naszej domowej słabości do bakalii, żona umieściła je na  wyższej półce .Stanąłem na palcach i sięgnąłem po pudełko. Już wyczułem jego zaokrąglone brzegi. Chwyciłem zdecydowanie na tyle na  ile mogłem i pociągnąłem do siebie. Nagły huk rozniósł się po kuchni, a  w ułamek sekundy  później jakieś słone świństwo strzeliło mi do oczu. Zapiekło załzawiło. Zakląłem i rzuciłem się do zlewu. Po dłuższej chwili,  kiedy odzyskałem zdolność rozróżniania przedmiotów rozejrzałem się po kuchni. Cała uwalana była jakimś ciemnobrązowym ścierwem. Spojrzałem na podłogę, w kałuży leżała szklana butelka na której odczytałem napis : Sos sojowy – ciemny. Że ciemny to widzę, widzę na blacie kuchennych szafek, ma mikrofali, na ścianie naprzeciw, na oknie. Rzuciłem się do wycierania, najpierw papierowym ręcznikiem odsączałem co się dało, później wilgotną ściereczką pozostałości. Na koniec, na mokro kuchnię. Sos wypadł z szafki spadł na blat szafki w taki sposób, że ciśnienie płynu wyrzuciło go wysoko i szeroko. Ponieważ nazajutrz znalazłem  sos nawet na suficie i elementach oświetlenia. Następnie spadł na podłogę gdzie kręcąc się przyprawiał swoim aromatem nogi od stołu, krzesła i szuflady kuchennych szafek.  Zmieniając wodę i przekleństwa doprowadziłem kuchnię do jako takiego stanu. O tym że to był stan jako taki przekonałem się nazajutrz, przygotowując śniadanie. Spojrzałem na zegarek była 23.30. Nie chciało mi się już kolorowego owocowego jogurtu, Zresztą gdy zajrzałem w głąb opakowania okazało się, że i sam kremowy jogurt pokryty jest sojowym sosem, który powodował już powolne ścinanie się  i transformację  w jakiś bryjowaty ser.  Wywaliłem pojemniczek do kosza. Jeszcze tylko wsadzić kieliszek do zmywarki, prysznic i program soboty zamknięty. Samopoczucie jakie towarzyszyło mi w tych chwilach na jawie, nie do zasypiania, a na debatę pasowałoby bardziej . Jeszcze raz przypomniałem sobie starą prawdę. Lepsze jest wrogiem dobrego, a przecież  potwierdzałem to sobie już kilkukrotnie.
Na przykład  w czasie kiedy korzystałem ze zorganizowanych form wypoczynku – obozów. Pamiętam jak ze względu na wrodzoną niechęć do stawiania się na porannym apelu , zostaliśmy z grupą mi podobnych rówieśników zastraszeni, że bez apelu nie będzie śniadania.
Bo to niby pionierski obóz Artek, był wtedy wzorem do naśladowania. Apele, hymny, te klimaty
Zbojkotowaliśmy śniadanie, zaszywając się głęboko w namiocie. Gdzieś jednak koło południa zaczęliśmy odczuwać głód. Razem z kolegą zakradliśmy się więc od tyłu do kuchni i tutaj od szefowej kuchni dostaliśmy: bochenek chleba i pęto kiełbasy. U szefowej kuchni miałem pewien handy cup ponieważ, jak mi się kiedyś przyznała gotowała na weselu moich rodziców. Na tym wspomnieniu zbudowałem nić porozumienia która później zmieniła się w długą i pewną asekuracyjną linę. Z wiktuałami wróciliśmy do namiotu,  dumni z siebie, rozrywając kiełbasę i chleb na kawałki. Zaspokajaliśmy głód bardziej dla szpanu niż rzeczywistego pragnienia.
- No nie bez musztardy się nie da – powiedział mój kolega – idę po musztardę,
Tą samą drogą wybrał się do kuchni i już wychodził ze słoiczkiem  sarepskiej, kiedy za rękę złapał go kierownik obozu. Po nitce do kłębka, wpadł do namiotu. Wykrzykując coś, pozabierał nam chleb i kiełbasę.
- Bo ci się Czaruś musztardy zachciało – atakowaliśmy kolegę.- Lepsze jest wrogiem dobrego 
Kara jednak została zawieszona, ponieważ  kierownik widział, że potrafimy sobie w życiu radzić.
Poza tym upubliczniać a tamtych czasach takie słowo jak bojkot -  niebezpieczne. 
Przedobrzanie. To jak z przykręcaniem śruby jeden obrót, jeszcze jeden, o jeszcze pół dla pewności. I wtedy trach gwint się zrywa, element pęka, a my mamy roboty na następne dwie godziny. Naprawiamy więc, klnąc naszą przesadę i dokręcaniu śrub. Dotyczy to przycinania drewna, dozowania przypraw czy na końcu odwiecznego  sposobu myślenia na każdej imprezie. No jeszcze ten jeden i lecę do domu.
 A dzisiaj wtorek. Znalazłem sos z boku maszyny do pieczenia chleba  i na  płycie CD leżącej na półce z drugiej strony ściany. Gdzie go jeszcze znajdę ? W sobotę dzień porządków,  zrobię tradycyjne:  trzy, dwa, jeden, szukam!

Antoni Relski
26 komentarzy
06 lutego 2010
Nachodzą człowieka czasami wspominki na temat znajomych i rodzinki. A tu idą Walentynki.
Tak i koniec tego częstochowskiego rymowania. Konkrety Relski , konkrety.
 W tym miesiącu kobieta mojego życia kończy pięćdziesiąt lat. Dwa lata temu ja obchodziłem  podobną rocznicę. Z tej okazji żona zrobiła mi nie lada przyjemność. Wierni  czytelnicy tego bloga  pamiętają, że był to wieczór  autorski z okazji wydania książki z moimi wierszami.  Antykwariat był pełen moich tomików a ja podpisywałem dedykacje znajomym.  Po takiej fecie powinien nadejść godzien rewanż.  I powoli układał mi się w całość pewien misterny plan. Wspólnie z naszymi znajomymi Francuzami,  planowałem wyjazd na karnawał do Wenecji.  Tam na jednym z tych pięknych mostów  albo na Placu świętego Marka powiedzieć żonie jak bardzo ją kocham. Nie wyszło. Życie zdecydowało inaczej. Nie dość że Wenecja oddaliła się w bliżej nie określoną przyszłość,  to na dodatek  od tygodnia żona rozpoczęła kolejny turnus  rehabilitacyjny. Wobec deklaracji lekarzy że najbliższe sześć tygodni  zaznaje intensywnej  rehabilitacji, jestem na straconej pozycji. Zapowiada się że ten wyczekiwany Dzień Urodzin przypadnie na pobyt w szpitalu. Tam  nawet strzał urodzinowego szampana jest zakłóceniem procesu terapii i nie godzi się w salach,  czy na szpitalnych  korytarzach.
- Sztoż diełat sztoż diełat  - jak mawiał filozof.
 Gorączkowo poszukuję wyjścia awaryjnego, a póki co wyciągnąłem z półki książeczkę zatytułowaną „To wszystko moje”.  Tytuł prawdziwy, wewnątrz moje wiersze .  Ależ byłem patetyczny, ależ byłem zgorzkniały.  Zadziwiające że dopiero kiedy przyszły pierwsze naprawdę  duże problemy, nauczyłem się cenić życie, nauczyłem cieszyć się chwilą . Carpe diem.
Ależ byłem zakochany. Poskładałem to moje uczucie w wiersz, by trzydzieści dwa lata temu napisać :

Ona mi pierwsza, pokazała...
Lecz Ty
Będziesz mą ostatnią
Zdobytą trudem
Portem marynarza
Wyspą rozbitka
Snem przebytego dnia
Wizją nie chorobliwą.
Przytulasz mą głowę
Do swych piersi
Które kiedyś będą falochronem
Dla mego syna.

Były  piersi,  był i syn,  który urodził się niedługo po ślubie. Nie  uważałem siebie za proroka. Nie miałem natomiast problemu, żeby powiedzieć -  kocham . Trzydzieści dwa lata temu  kochałem tak :

Kocham Cię
Ustawowo
Jak brat siostrę
Chłop pług i konia
Pragnę cię
Zgodnie z ustawą
Jak ślepy dnia
żebrak grosza
Czuję  Cię
Teoretycznie
Jak spragniony wodę
kaleka obciętą dłoni
Jesteś ze mną
Dobrowolnie
Działając racjonalnie
Żołnierzu armii zbawienia
Odrzuć  czerwony krzyż
Z tej  opaski na oczy
Nie Temidą bądź
Zdejmij  bilansowe prawa produkcji
Zostań nagą prawdą

I  lubię obcować z ta  prawdą zwłaszcza nagą,  już ponad trzydzieści lat. I rozmarzyłem się i bez kieliszka czerwonego wina na pewno się nie obejdzie. Tylko ja tak nie lubię pić sam.
Odkładam więc tomik zanim popadnę w alkoholizm.  Z wątku już wypadłem to widzę, nic to.
Sobota wieczorem. Dom doprowadzony do porządku, lodówka cicho pomrukuje  zasobna w wiktuały, a pralka odpoczywa  po męczących trzech turach prania. Za to laptop z radością rzucił się na odbieranie poczty.  A w nich tyle ofert.  Od pewnego czasu nie otrzymuję już propozycji powiększenia penisa, ale co rusz ktoś pragnie inwestować moje pieniądze. Czyżby nie miał wiadomości, że od dłuższego czasu żona doskonale to robi. Potrafi zainwestować wszystko cokolwiek pojawi się na jej koncie. A ile zyskamy po latach?  Wiele : satysfakcję, dobre samopoczucie, ogólną ogładę,  kulturę, wzruszenie, wspomnienie i inne rzeczy, które biją na głowę sumę zer przed  przecinkiem na bankowym wyciągu. Może ma rację. Wszak  ja również w dalszym ciągu  uważam,  że najważniejsze być a nie mieć. Pamiętam gdy w 1982 roku z okazji chrzcin mojego pierworodnego, zjechali zaprzyjaźnieni Francuzi. Całkiem inni od tych , których  co rusz przywołuję w cytatach. Tamci byli z północy,   a ci obecni  są z południa. Mniej więcej rówieśniczki,  siedząc wieczorami przy kolacyjnym stole opowiadały się za ustrojem sprawiedliwości społecznej,  czyli za socjalizmem.
- Łatwo było być socjalistą, będąc kapitalistą -  mówiłem im to z pozycji gościa który zużył  kartki na mięso do przodu na trzy miesiące,  aby tylko godnie przyjąć gości.  
- My też będziemy mieć socjalizm  - stwierdziła  Nathalie
- Ale bułeczek z szynką nie będzie, nie będzie – odpowiedziałem słowami popularnego wówczas dowcipu.
Minęły lata u nas są bułeczki z szynką, we Francji też nikt nie zamierza  się od nich odcinać.  Czasem płoną tylko auta na przedmieściach Paryża,  ale z tego co wiem nie są to demonstracje  wegetarian.
Wracając do maili, mogę zostać posiadaczem działki w Bieszczadach,  oraz najnowszego audiobooka.
Koniecznie powinienem pojechać do Chin na targi zabawek,  albo odkryć rajskie plaże gdzieś w okolicach  Dominikany. A ja lokowałem w uczucie. I żyję w poczuciu  że z wzajemnością.  

Antoni Relski
32 komentarzy
03 lutego 2010
          Młody zdał właśnie coś w  przedterminie i wylądował na Miasteczku Studenckim na piwie oczywiście. Ja swój indeks zalałem Tokajem w trakcie pierwszej sesji. Pozostała potem taka podejrzana plama na okładce. Łatwiej go było poznać w stosie mu podobnych. Potem było już tylko gorzej . PRL-owska  propaganda nie pokazywała jednak studentów jako ludzi to tańca i różańca.  W filmach  z drugiej połowy dwudziestego wieku utarł się pewien  schemat  studenckich spotkań. Siedzący w koło młodzi ludzie z zapałem dyskutują najczęściej o poglądach na świat według poszczególnych nurtów filozoficznych. Dużo  mądrych słów, monologi niezrozumiałe dla przeciętnego zjadacza obwarzanków. Długie włosy, wyciągnięte swetry o oczywiście chmura dymu.   Obraz pozostawał w pamięci i zniechęcał do kontaktów, z tak mocno wyalienowaną grupą. Być może był to polityczny zamysł mający na celu przeciwdziałanie porozumieniu zdrowego nurtu robotniczego z intelektualistami, którzy mogliby zostać liderami przyszłego ruchu. Robotnicy przełamali strach, studenci zaczęli mówić ludzkim językiem i stało się co się stało. Potwierdzeniem  mojej teorii o  celowym przedstawianiu studenckich rozmów jako filozoficznego bełkotu jest to, że w ramach nowego porządku ustrojowego studenci to teraz grupa, która nie wylewa za kołnierz a przede wszystkim żyje pełnią życia. W tamtym okresie było jednak tak,  że niektórzy traktowali obejrzane sceny bardzo poważnie, poprzez swoje działania i wypowiedzi aspirować chcieli do następnego pokolenia myślicieli.   Już w średniej szkole nasza koleżanka starała się prowadzić dom otwarty. Organizując piątkowe spotkania przy winie narzucała tematy do dyskusji.  Oczywiście nie mógł to być trywialny temat jak prokreacja Kozaków, dupa Maryni,  ale tematy z wyższej,  albo jeżeli całkowicie buntowaliśmy się przynajmniej ze średniej półki. Złota zasada Murphy'ego  głosi - zasady określa ten kto ma złoto.  Ewa stawiała wino Ewa wymagała.  Kiedy już omówiliśmy katalog tematów naszej Ewusi, dopuszczeni zostaliśmy do własnych wyborów.
-  O czym będziemy rozmawiać dzisiaj -   spytała gospodyni. Zanim ktokolwiek wymówił nazwisko Hegla strzeliłem:
- Podyskutujmy o transcendentalizmie w sztuce ludów ugrofińskich .
Wymyśliłem a może  nawet zapożyczyłem skądś, ten zabójczy temat.
Po takim wyzwaniu mogliśmy rozmawiać już tylko o Maryni albo jak śpiewał Młynarski o jej części.
Mógłbym wymyślić coś innego na przykład: „ Wpływ zorzy polarnej na jajeczkowanie  pingwinów „ ale to na kilometr trąci szyderstwem. Ludy ugrofińskie to strzał w dziesiątkę.
Metoda sprowadzania dyskusji do absurdu  skutkowała i później. Rozładowywała stresy i napięcia. Czasami przynosiła nie całkiem zamierzony efekt, a mianowicie posądzenie mnie o pewien niedorozwój  emocjonalny, ale to z kolei  wyzwalało w kobietach matczyne  instynkty, które ułatwiały przytulenie do piersi.  A kto by tam gadał o filozofach mając przed oczami te dwa cudeńka.
Jurek znany już tutaj  z akcji sprzedaży arbuzów, zawsze wyznawał teorię niezaradności. On po prostu gubił się w towarzystwie płci. Był niezręczny, niezaradny  i pozwalał,  aby to Panie wyręczyły go  w decyzjach, ustaleniach, dobierały koszulę do tego krawat  i w końcu brały  w swe dłonie jego problem, nierzadko nabrzmiały.  Wszystko z pełnym szacunkiem dla kobiety, z głębokimi spojrzeniami w oczy i znaczącym westchnięciem. A potem Jurek odchodził  z  kobietą w dal ku naszej zazdrości i tylko na odchodnym delikatnie odwracał głowę, aby puścić do nas perskie oko. 
- One to lubią-  mówił później- Im już nie wypada bawić się lalkami, a na dziecko nie potrafią się jeszcze zdecydować.
Jerzy nie rozmawiał o Heglu. On apelował,  aby biel sufitów ratować pastelami  ścian. Jerzy miał marzenie życia. Chciał  kupić tysiąc białych gęsi. Wypuścić je na zieloną łąkę, a następnie zrobić głośne fruuuu !!! .  A później  zobaczyć  jak dwa tysiące skrzydeł, pełnych  białych piór wzbija się i trzepocze na tle błękitnego nieba.
- Dla tego widoku warto poświęcić konto w banku – twierdził Jerzy
Mojej metody sprowadzania dyskusji do absurdu użyła kiedyś przeciwko mnie  jedna z czytelniczek, która pod wpływem przeintelektualizowanego posta napisała w komentarzu:
- Nie wiem czy kupiłam masło, bo to co mam w lodówce nie wystarczy już chyba na kolację.
Prosto i pięknie. Pamiętałem później o tym wpisie filozofując na forum. A może dorabiam gębę do zwykłej troski o jedzenie?. Nie, pierwsza wersja bardziej mi odpowiada.
Chyba się rozjechałem,  bo co to ma wspólnego ze studenckimi dyskusjami o filozofach. ?
To chyba tylko  droga do stwierdzenia że czasami musisz  rozmawiać o filozofach,  a czasami nie.
Dzisiaj nie muszę.

Antoni Relski
32 komentarzy
01 lutego 2010
Jeżeli miałbym dostać w tak zwanego ryja, w ciemnej alejce parku, jeżeli gwałtem zabrano by mi telefon,  prosił będę o jedno  nie zabierajcie karty SIM, bo na niej mam zapisane numery telefonów do znajomych. Chociaż w tej chwili uświadomiłem sobie że tak naprawdę  to numery zapisuje się w pamięci telefonu, a więc dupa zbita.
Po awarii komputera, kiedy informatyk wydał złowieszczą diagnozę:
-  trzeba od nowa postawić system -  wiedziałem już, że na zawsze tracę grupę  znajomych poprzez usunięcie z systemu adresów e-mail.
Zadziwiające że pamiętam jeszcze numery rejestracyjne pierwszego swojego samochodu, a nie pamiętam  aktualnego numeru telefonu do syna. W numerze ostatniego domowego auta ciągle mylę ósemkę z siódemką.
Tak łatwo wylecieć z obiegu kiedy przy wpisywaniu PIN-u zrobimy trzy razy czeski błąd. Ni kasy ni karty.  A potem kolejka w banku i  pisemne tłumaczenie powodów roztargnienia.
Ponoć nasza wspaniała pamięć nie jest przewidziana  do tak dużej ilości danych. Nie pamiętamy nazwisk ponieważ kiedyś tam , w ciągu całego życia poznawał średnio około sto pięćdziesiąt osób. Teraz  sto pięćdziesiąt poznajemy w ciągu roku. Mózg robi bokami. Na szczęście z pomocą przyszła technologia. Powierzamy technologicznym nowinkom coraz więcej własnego życia i pozwalamy by te  technologie decydowały co mamy robić.
Wciśnij  Enter na końcu instalacji decyduje  komputer  i my posłusznie wciskamy Enter.
Coraz częściej czuję się z tym niezręcznie, za każdym razem bez technologii czuję się bezradny. No
chyba że chodzi o rąbanie drzewa, wtedy nie potrzebna jest technologia.... ale potrzebna jest technika.
Pamiętam jak pierwszy raz na mojej wsi zabrałem się za rąbanie drewna  do pieca. Strój odpowiedni, rękawice, drzewo, pieniek,  a nawet siekiera wprost ze sklepu GS-u. Położyłem polano na pieniek  i trzymając  siekierę oburącz podniosłem ją nad głowę, by za chwilę spuścić w dół z całą siłą. Widziałem to na filmach dziesiątki razy. Nie uderzyłem w środek. Siekiera ześlizgnęła się po ściance i kawał  konara został wprowadzony w ruch obrotowy. Wyleciał też natychmiast do góry rozbijając mi górną wargę, krusząc częściowo jedynkę oraz rozbijając okulary których  szkła rozcięły mi łuk brwiowy.  W ustach poczułem słodki smak krwi.  Za chwilę wszystko jawiło mi się jak za różowym muślinem. To z kolei zasługa krwawiącego łuku. Kiedy wszedłem do izby, żona wypuściła trzymany w ręce dzbanek, który rozpadł się na dwadzieścia cztery kawałki.
- Sascenście  – powiedziałem próbując ratować sytuację. Niestety żona nie zrozumiała.  Próbowałem powtórzyć,  że to szkło tłucze się na szczęście, ale opuchnięta warga umożliwiła mi to dopiero po południu. Reasumując:
Interwencja chirurga - na ubezpieczalnię
Interwencja dentysty -  dwieście złotych
Interwencja okulisty - trzysta pięćdziesiąt
i dodatkowo pięćdziesiąt,  sąsiadowi który porąbał całą górkę i zgrabnie ułożył pod ścianą.
Trzeba było od razu przejść do drugiego wariantu planu, byłbym opięć i pół stówy do przodu.
Trzeba mieć technikę. Ale nie o technice a technologii chciałem pisać.
Pendrive  -  cudowne urządzenie o pojemności co najmniej jeden Giga. Trzymamy na nich kradzioną w internecie muzykę, zdjęcia z wakacji, czasami pikantny film przed oczami dzieci, a poza tym  cała kupę potrzebnych i niepotrzebnych  rzeczy. Mój był zabezpieczony hasłem.  Niestety to co pasuje pod Windows XP nie działa z Vistą . Hasło mogłem sobie  wyrzucić. Z postanowieniem że trzeba zdobyć takie pod Vistę,  tworzyłem materiały,  tak zwanym otwartym tekstem. Swoje dane, CV na wszelki wypadek,  a poza tym finansowe rozliczenia te prywatne i o zgrozo te służbowe.
Oprócz swojej własnej tożsamości, trzymałem w tym dwugigowym cudeńku całą tożsamość Aleksandra Relskiego.  Muzyka Etno zajmowała także spory kawałek pojemności, a możliwość wpięcia przez USB w samochodzie dawała mi kupę radości.  Właśnie w piątek słuchając muzyki, podjechałem pod dom. Wyłączyłem radio i wypiąłem USB. Wsadziłem pendrive do kieszeni marynarki i poszedłem do domu.  Obiad, prasa i TV, a późnym wieczorem przyszedł czas na komputer. Chciałem coś z pendriva wrzucić na komputer.  Marynarka ,  pamiętałem.  Nie ma. Sprawdziłem raz jeszcze. Może kurtka?  Nie ma.  Przeszedłem nawet cały dół  kurtki, ze względu na awarię kieszeni,  bez rezultatu.  Przeszukałem torbę  i raz jeszcze marynarkę.  Zgubiłem pendriva . W jednej chwili przypomniałem sobie cała zawartość dysku.  Wszystkie ważne służbowe rzeczy i prywatne tajemnice. Wszystkie  wypunktowały mi się na czerwono. Jeszcze chwila i zobaczę świat zza różowego muślinu. Byle by cię człowieku nie wylało.  Relski poszedł się paść.
 Bez przekonania wziąłem klucz od auta i wyszedłem przed dom. Pamiętam że zabierałem go z auta. Jeżeli wypadł z kieszeni,  jeżeli spadł koło auta,  to po kilku godzinach znalazł już swego nowego Pana.  Pal licho nośnik , oszczędź Boże treść.
Podchodzę pod samochód  i tuż przed cyknięciem pilota spoglądam na śnieg. Jest. Wypadając z kieszeni, wbił się pionowo w zmrożony śnieg. Dość głęboko, tak że z zaspy wystawał  tylko wisiorek,  przypominający z  tej perspektywy kawałek sznurówki.  Nie zachęcający do zainteresowania.
Mój Boże znowu miałem szczęście.
Panie Antoni Relski,  jesteś Pan cudownie ocalony.
Jakże szybko dochodzimy do słusznych wniosków,  jeżeli chociaż przez chwilę znajdziemy się w stanie przed wylewowym.
Kopia plików z Pendriva  już została zgrana na twardy dysk.
Muzykę nagrywam na innym  nośniku.  A wspomniany pen zaopatrzony został w hasło.
Można, można. Powiem więcej dało się.
A Relski,  jak Lenin wiecznie żywy

   
Antoni Relski
40 komentarzy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz