31 sierpnia 2010

Sierpień 2010

30 sierpnia 2010
Wyobraź sobie stary,  że wchodzę do domu i czuję się jakbym pomylił drzwi. Nie ma moich płyt, nie ma moich kaset. Moje dokumenty gdzieś wsiąkły. Pytam żony -  gdzie to wszystko ? a ona z rozbrajającą szczerością mówi mi,  że kast już się nie słucha, a płyt musiała się pozbyć bo potrzebuje miejsca.  Fakt.  Ja ich  nie słucham, ponieważ pracuję w Irlandii. A przecież to były moje płyty, moje kasety, kupione z własnych pieniędzy,  które zaoszczędziłem nie paląc i odmawiając sobie piwa. Do wielu byłem przywiązany emocjonalnie,  gdyż były to pierwsze wydania i pamiętałem okoliczności ich nabycia.  Być może część kaset należało po prostu wyrzucić, ale mogła to zaproponować w trakcie mojego tutaj pobytu.  Zrobiłbym to bez zbędnej zwłoki. Ot jeszcze jedna podróż sentymentalna, w czasy mojej młodości. Dodatkowo moje zdjęcia i pamiątki osobiste, wrzucone byle jak do reklamówki, wypełniły pawlacz, dopychając zimowe kurtki i jesienne polary. Pamiątkowy dyplom dziadka, najpewniej zgniótł się, podczas gdy jej zdjęcia od pierwszej Komunii, leżą w równym rządku  fotograficznego albumu. Jestem zdruzgotany. To tak jakby ktoś próbował mnie wymazać gumką myszką z całego tego życia. Przecież zabierając mi pamiątki, sprzęty, rzeczy które lubię pozbawia mnie tożsamości. Zaborcy robili to na większą skalę i to nazywało się wynaradawianie. Za chwilę nie będę miał po co wracać. A przecież ja tam pracuję,  aby mieć do czego wrócić na starość.  Przecież do emerytury zostało mi tyle ile tobie Antoni.
Niekontrolowany wybuch zwierzeń, przesączonych żalem  targał moim kumplem od czasu,  kiedy wzburzony wszedł do mojego domu z tradycyjną wizytą. Zamiast jednak  cieszyć się degustacją Jacka Danielsa zamieniłem się w słuchacza, widza tego osobliwego monodramu. Oto od pewnego czasu podczas urlopów w kraju znajomy zauważa brak swoich rzeczy. Najpierw była to kolekcja fajek, a powód prozaiczny - brak  miejsca. Niech tam pomyślał w końcu od lat ich nie palę, cieszą tylko moje oczy. Przeżył, zapomniał. Zdenerwował się  kiedy następnym razem  stwierdził brak paru innych  rzeczy. Tu tłumaczenie brakiem miejsca było o tyle pokrętne, że właśnie wyprowadziło się jedno z dzieci i w szafach pojawiły się pustki. I to przełknął po męsku, ale być może to był właśnie błąd krytyczny. Ośmielona łatwością  czynionych  kroków,   szanowna małżonka posunęła się do zamachu na rzeczy  bardzo osobiste i emocjonalne.
Nie wszystkie jednak rzeczy związane z mężem traktuje w taki chłodny instrumentalny sposób. Oto bez skrępowania korzysta z wpłat,  które wierny małżonek dokonuje na jej  rzecz z zadziwiającą regularnością. Nie przeszkadza jej szelest związanych z mężem euro,  czy brzęk centów. Zdecydowanie jednak preferuje szelest banknotów, dopowiadając kolejne powody  dokonywania przelewów.
Tyle tej historii opowiadanej przez gościa,  który z miesiąca na miesiąc  traci  swoją przeszłość. Temat na scenariusz filmowy, albo materiał do pozwu rozwodowego.
Kolega nie ma pisarskiego talentu, ma więc ograniczony wybór.
Jak śpiewał  Kazimierz Grześkowiak:
Czy już mnie nie kochasz?
Czy już masz innego ?
Czy co  ?

Antoni Relski
22 komentarzy
27 sierpnia 2010
Siedzę na wsi.  W zasadzie to również chodzę, leżę i co tam jeszcze trzeba, więc może lepiej będzie napisać - przybywam. Chociaż tego chodzenia i leżenia mi się nie chcę i poprzestać mógłbym na samym siedzeniu i gapieniu się ponad linię horyzontu. Niczym baca,  który tak lubił  siedzieć wieczorami, kurzyć fajkę i myśleć, a jak nie miał ochoty myśleć, to tylko kurzył. I mnie nie zawsze chce się myśleć , szczególnie o tym co najbliżej mnie. Nie palę,  więc element zajmowania  rąk odpada. Bezrobotne ręce buntują się chwytając się byle czego, najczęściej tym byle czym jest puszka chłodnego piwa. Kamienna piwniczka  sprzyja utrzymywaniu odpowiedniej temperatury złotego płynu.  Jest tylko jeden problem, piwniczka znajduje się po przeciwnej stronie  domu  niż taras . Muszę więc chodzić po kolejne  i tak koło się zamyka. Mógłbym oczywiście przynieść od razu kilka, ale wtedy każde kolejne będzie cieplejsze od poprzedniego.  Nie powiem że całkiem nic nie robię. Skosiłem trawę, przyciąłem  winorośl, aby się w niej nie zaplątać jak Marek Grechuta i bez tego mi się poplątało.  Coś tam dociąłem i przybiłem, nawet pomalowałem. Kobiety  w postaci żony i teściowej rzuciły się natychmiast na porządki,  jak gdyby chciały zamanifestować  niedokładność mojego ostatniego  sprzątania.  A mówiłem tyle razy:
 – Po wejściu doi domu napijmy się herbaty, albo wina. Kurz poczeka.
 Poza tym,  abym nie musiał czuć się niepoprawnym bałaganiarzem, proponowałem dzień  przejściowy.  Jeden dzień po przyjeździe,  w którym  nie poprawiają demonstracyjnie wszystkich serwetek,  narzut, pokrywek do garnków i salaterek.  Osiągamy  wewnętrzny spokój,  a drugiego dnia  po stwierdzeniu  w stylu
– ale się kurzy w tych drewnianych domach - można już spokojnie szturmować z prochówką.  Gadaj  sobie zdrów,  przyzwyczajenie drugą naturą. Natychmiast więc  poczułem się nie jak w moich Gorcach, a na podwórku sycylijskiego domu.  Suszarki pełne wypranej pościeli, wietrzące się poduszki i kołdry.  Nie wiedziałem czy ułożyć się w cieniu, czy może w słońcu? . Po stronie rzeczy pranych, czy tylko wietrzonych?.  Zaczynam  rozumieć  skłonność Włochów do towarzyskich spotkań. Oni uciekają przed wizją tych sznurów pełnych, koszul i majtek.  Ja natomiast nie bardzo mam się z kim spotkać,  ponieważ w tygodniu wieś jest wyludniona.  Oczywiście tylko o męską część  mieszkańców,  ale to prawie to samo.  Nie pójdziesz przecież odwiedzić Maryśki,  gdy jej Jasiek zbija szalunki pod Warszawą.  Tak się nie godzi,   a poza tym obowiązuje męska solidarność.  Siedzę więc i widzę  przechodzące przez osiedle Zośki  i  Hanki ,  czy Antośki.  Wszystkie one z tym dzikiem błyskiem  pożądania w oku, po którym można doczytać,  że dopiero środa i stary wróci  za dwa dni. Normalnie strach  wyjść naprzeciw.  Pozostaje Sycylia.  Słyszałem, że pranie jest niezbędne, ale już starożytni mówili,  że naprawdę konieczne jest tylko żeglowanie. 
Wczoraj  był  pogrzeb. Jedna  z kobiet  naszego osiedla zmarła. Nikt o którym mógłbym powiedzieć wiele słów. Pamiętałem ją głównie z tego, że kiedy przejeżdżałem samochodem,  zawsze pospiesznie  schodziła z drogi brnąc w wysokiej  trawie.  Ja zaś za  każdym razem miałem wyrzuty sumienia, że spłoszyłem ja szybką jazdą. Tak więc na jednej drodze mijała się grzeczność z niezręcznością.
 Zmarła tak jak żyła, cichutko,  szybciutko,  w szpitalu w Krakowie.  Nie angażowała  nikogo  z zapracowanych bliskich.
- Okazało się że miała dziurę w sercu - powiedziała Jaśkowa Maryśka.  Grabarz kopał szybko, bo to była nadprogramowa mogiła.  Ksiądz się spieszył,  bo był od dawna umówiony, a potem wszyscy rozeszli się do siebie, ponieważ  nikt nie organizował stypy.  Rodzina zmarłej czyli syn i jego żona  reprezentują po prostu niekonwencjonalny styl bycia. Chociaż, czy obecnie ekstrawagancją  jest  oczekiwanie otrzymania i powstrzymywanie się przed  dawaniem? 
 W naszym osiedlu to nadal  dziwi.   Kiedy więc  koło siedemnastej uderzył w nozdrza zapach  grillowanej kiełbasy, na pytanie:
- Jak to?  grill w środku tygodnia o tej godzinie.
Ktoś szybko rzucił:
- Może to Ci z  Rzeki robią grilla w ramach stypy.
Nikt nie był zaskoczony taką możliwością. Prawda była jednak prozaiczna. Kiełbasę przypiekali pracownicy interwencyjni,  którzy poprawiali drogę w osiedlu. Niech tam. Może dzięki ich pracy nie będziemy musieli zjeżdżać lub wyjeżdżać,  z boskim imieniem na ustach. Wracając zaś do tej co odeszła.  Może pamięć o Marysi z Rzeki będzie lepsza niż jej spłoszone życie.  
Wieczorami robi się zimno. To norma  w myśl przysłowia -  od świętej Hanki zimne wieczory i ranki.  Za chwilę ponad kartofliskami zacznie się snuć dym, duszący i gęsty,  to zawsze najpełniej określa  jesień.  Naszą drewnianą chałupę już wizytują polne myszy,  jak gdyby chciały sprawdzić czy zimą tu się da przemieszkać.  Bezczelne są i wypasione zbożem. To co powoduje,  że  bez lęku próbują spacerować  przez pokój,  kiedy oglądam  informacje, świadczy o ich niepohamowanej  ciekawości świata. Niestety ta mysia ciekawość jest dla nich zabójcza.  Ciekawość  świata  potrafię zrozumieć, ale  mnie bardziej irytuje ta  mysia bezczelność.
W tym roku nie nastawiłem żadnej nalewki. Schodzę na dziady. A zeszłoroczna jest wyśmienita, nie za słodka, niezbyt cierpka. Degustacje przeciągają się do późnych godzin wieczornych. Jakąś muzyczka, kilka świec i sączenie z kryształowych kieliszków, uzupełnianych z takiej samej karafki.  Niespiesznie, delikatnie,  kropla po kropli. Nie w celu przyspieszenia pulsowania skroni, ale by odkryć aromat wszystkich zatopionych  w niej owoców.
Boże,  jeżeli tak jej kadzę mając pełny kieliszek przed sobą,  co będę mówił  gdy mi kiedyś jej zabraknie?  Dymion ma w końcu ograniczoną pojemność, a ja niczym Zagłoba nienawidzę pustych naczyń.
Dzisiaj zadzwonił magiczny telefon. Wychodzi na to,  że to właśnie to odbicie od dna, którego potrzebowałem. Na razie nie piszę nic więcej aby nie zapeszyć
To może  jakiś grill bez smutnej okazji.  Szczególnie że jutro przyjeżdża Starszy ze swoją nową partnerką, miłością,  zwał jak chciał.  Duże zmiany zauważyłem u  mojego dziecka,  szczególnie na zdjęciach. Nie pamiętam czy już o tym pisałem. Jeżeli tak,  przepraszam że się powtarzam, ale powód jest. Nie ma już tego frasobliwego spojrzenia i wyłącznie czarnych ubrań. Zauważył że biały to również  kolor. Nie jestem nerwowy, na pastele przyjdzie czas.   Poza tym ten uśmiech na każdym zdjęciu mówi sam za siebie.
Zapowiada się, że będzie to pierwszy spokojny weekend od ponad dwóch miesięcy.
Antoni Relski
32 komentarzy
24 sierpnia 2010
Rok to nie wyrok, a dwa lata jak za brata – głosiło stare powiedzenie  siedzących pod celą. Dzisiaj   w dobie rozluźnienia więzi rodzinnych,  pewnie już nie używane.  Wynika z niego,  że dwa lata to niezmiernie mało czasu. Osadzeni dodatkowo bagatelizują  ten czas mówiąc,  że to tylko dwie niedziele… palmowe.
Fakt. Nawet z perspektywy mojego wieku,  a nie jest on matuzalemowy,  to niewiele. Ot właśnie tyle ile mija od czasu, kiedy zamieściłem swój pierwszy post jeszcze bez tytułu ale już o seksie.  Na jedzenie przyszedł czas  nieco później.  Od początku odrzuciłem politykę.   Tak  jest zdrowo,  tak kiedyś było również bezpieczniej.  O to ostatnie  nie dbam, wszak  my  kochamy niebezpieczeństwo. W poprzednim zdaniu po my powinienem wpisać Polacy  albo naród,  ale tym narodem  wielu ostatnio wyciera sobie  gębę,  namaszczając się jego rzecznikami,  sumieniem, wolą. O przepraszam bardzo, wypraszam sobie.
Wracając do dat. Mała roczniczka  jest i  minie. Mam nadzieję że będą następne, a tak zwany konsumpcjonizm nie przesłoni  mi spojrzenia na otaczający świat.  Na razie nie przesłonił; życie o to zadbało  ograniczając mi konsumpcję.  Nie tracę więc na razie  tej naiwnej wizji własnego podwórka  i wiary,  że przy odrobinie wyobraźni, jak klocki lego można  to życie  poukładać w całkiem przyjemny widoczek.
 Potrafię dochować tajemnicy. Nikomu z rodziny, ani znajomych nie podałem  adresu mojego bloga. Dzięki temu  korzystam ze swobody myśli i ich artykułowania.  Nie znaczy to wcale,  że tej wolności nadużywam. My pokolenie dorastające w poprzednim systemie, sami potrafimy sobie założyć  jakieś granice.  Niestety jest to umiejętność wymierająca.  Informuję o fakcie pisania  i zachęcam  do poszukiwań.  Nie trzeba wielkiej dociekliwości, aby odnaleźć mnie po śladach, które gęsto  pozostawiłem w sieci i nie chodzi  bynajmniej  o adres IP  pozostawiany na stronach WWW.  Czy im się to udało?  Nie wiem i nie drżę z tego powodu. Jeżeli uważam kogoś za ch..a  potrafię mu to powiedzieć bez pośrednictwa bloga.
Cieszę się że dzięki zamieszczanym regularnie notatkom,   poznałem paru fantastycznych ludzi,  z którymi wymieniam się komentarzami pod tekstem  i mailami poza nim. Dziękuję.    
A  poza tym,  jak to już kiedyś pisałem - jestem jaki jestem.  
Tanie wino musujące gubi bąbelki, a więc  -  Na zdrowie.
Antoni Relski
26 komentarzy
22 sierpnia 2010
Od pewnego czasu czułem ostry ból pod łopatką. Nie zastanawiając się nad przyczynami zastosowałem terapię, w postaci  maści przeciwzapalnej, dobrej i reklamowanej w TV. Niestety bez rezultatu.  Tensa czyli elektroimpulsy targające mięśnie w tę i w tamtą – bez rezultatu. Ogólna gimnastyka podobnie.  I wtedy zacząłem analizować przyczyny tego bólu. I kiedy tak zbierałem fakty, zdarzenia,  cofając się jednocześnie  w czasie, doszedłem do przerażających wniosków. To boli  ślad po nożu, który przyjaciel wbił mi w plecy.
… Gdy zimą przy kominku siedzimy dwaj przy świecy
Przyjaciel zawsze może sztylecik wbić ci w plecy
Troszeczkę dobrej woli troszeczkę wyobraźni
i można już zaśpiewać piosenkę o przyjaźni…
Piosenkę o takich mnij więcej słowach słyszałem w latach siedemdziesiątych, w kabaretowym programie  Ilustrowany Tygodnik Rozrywkowy   w III Programie PR. Śmiesznie przewrotne, może dlatego zapamiętałem. Bez analizy,  bo jakże to przyjaciel i nóż w plecy.  Te dwie rzeczy nie funkcjonują łącznie.
Życie jednak potrafi udowodnić wszystko, łącząc ze sobą  najdziwniejsze sprzeczności.
Doświadczyłem tego  kilka razy.
Jednak co nas nie zabija, to nas wzmacnia - głosi znane powiedzenie.
Wychodząc z tego założenia,  to powinienem być nieśmiertelny niczym Superman.
A tu kłuje ślad po nożu, aż drętwieje ręka. Dzięki Bogu lewa.
Szczerzę kły niby w uśmiechu, jak ten zając,  który chciał latać. Skoczył ze skały i machając łapami symulował lot.  Spadł z głośnym łomotem, aż przednie zęby wybiły mu się w ziemię.
- Ty się możesz śmiać, aleś zdrowo przypierdzielił - mówił do niego orzeł,  skrzydlaty nauczyciel latania.
 - Ależ ty jesteś pełen humoru -  mówią nieświadomi znajomi,  a to tylko połyskują  te zęby wbite w ziemię. Nie zdążyłem jeszcze zamknąć ust z zadziwienia.
…Gdy masz pieniądze przyjmie, przychyli chętnie nieba
Powierzysz coś w sekrecie, doniesie tam gdzie trzeba…
 Czujny i rozsądny twardo stąpający po ziemi, po raz kolejny dałem się nabrać na plewy.
 Teraz jednak nie zaryzykowałem tajemnicą, zaryzykowałem rodziną.
Tajemnicą były zaś ustalenia pomiędzy nami. Dżentelmeńska, niepisana umowa  gwarantowana przyjacielskim podaniem ręki i  tak zwanym  honorem inżyniera. Trzeba coś więcej?
 Okazuje się że trzeba.
W sytuacjach trudnych, powoływanie się na dżentelmeńskie umowy jest bez sensu. Dżentelmenom nie trzeba jej przypominać, a w innym przypadku nie ma mocy.
-  Mówiłeś tak
 - Ja?
- Negocjowaliśmy to trzy dni.
- Nie przypominam sobie tego fragmentu.
- Zapewniłeś, że  mogę czuć się bezpiecznie.
- ( cisza)
- Dlaczego teraz milczysz?
- ( cisza )
Dalsze powoływanie się na swoją dobrą pamięć nie ma  sensu w sytuacji,  gdy to druga strona ma cała talię kart w dłoniach.  I przydzieli ci komplet dwójek i trójek,  by zaraz po tym krzyknąć
 -Sprawdzam, karty na stół.
Potrzebne mi były te zmiany w życiu jak dziwce majtki.
Poniósł mnie romantyzm i deklarowana troska o los moich najbliższych.  I dodatkowo znana doskonale mojemu znajomemu,  aktualna sytuacja rodzinna.
- Stary nie zostawimy Cię samego w takiej sytuacji.
Podjąłem się wyzwania, ujęty tą troską.
Rzuciłem się  na głęboką wodę.
Bez łodzi ratunkowej,  bo proponowany kolor burt nie podobał się znajomym. Silnika też nie było, bo nie podjęto decyzji  jaki ma być.  Benzynowy?,  a może  wysokoprężny?
Wiosła miały być pod kolor burt, ale wiadomo, koloru burt nie uzgodniono.  
Skacz, łódka nadpływa.
Skoczyłem. Kiedy nabrałem wody powyżej ust, okazało się że nie posiadam  nawet deklarowanej kamizelki ratunkowej.
Miała być na wyposażeniu, a ja nie uwierzyłem nie sprawdzając.
Ślepy w karty nie gra – powie ktoś po przeczytaniu tekstu. Tak jest ślepy i naiwny.
Ale co zostanie człowiekowi jak odrzuci wiarę, w miłość, przyjaźń czy elementarną sprawiedliwość?.
Czy ot tak odrzucicie wyciągniętą dłoń węsząc nieszczerość?
Mam nadzieję, że wystarczy mi powietrza,  aby dobić do brzegu, a wtedy zapamiętam na zaś  zasadę ograniczonego zaufania.  I żeby  nie wytkać palców  między męża a żonę,  nawet w sprawach służbowych.  Nawet gdyby oboje cię o to bardzo prosili.
I oczywiście liczyć tylko na siebie.  
…Troszeczkę dobrej woli troszeczkę wyobraźni
 i można już zaśpiewać piosenkę o przyjaźni…
  
Antoni Relski
27 komentarzy
18 sierpnia 2010
Świnie te miastowe. Niby takie wykształcone, a świnie. W całym pokoju walały się puszki po piwie, butelki po wódce i puste opakowania po jedzeniu. Przede wszystkim torebki po chipsach  i  kubki z  McDonaldsa.  Maryśka  z niesmakiem brała w te śmieci w dwa palce i wrzucała do dużego czarnego worka, w jaki wyposażyła ją  miejscowa firma śmieciarska. Wyposażyła to może dużo powiedziane,  bo za każdy,  jej Stary wyłożył  po dziesiątce.  Zaraz doliczyli tę dychę do czynszu za pokój,  tak więc na ekologii, przy oszczędnych turystach wychodzili do przodu. Przy tych ostatnich może się to jednak nie udać. Wór wypełniony był już w połowie,  a ona co chwila dorzucała   wygrzebane  dosłownie spod ziemi śmieci.
 No zrobione. Dla porządku odsunęła  jeszcze od ściany łóżko,  zaglądając w poszukiwaniu jakichś miastowych pamiątek. Trafiłam – pomyślała  gdy coś zsunęło się pod łóżko. Narzekając  na swoją dociekliwość  uklękła najpierw na jedno,  a następnie na drugie kolano.  Pochyliła się głęboko i sięgnęła wyciągniętą ręką jak najdalej potrafiła.  Po chwili palcami wyczuła  coś co wydawało jej  się grzbietem gazety. Pociągnęła  do siebie. Był to rzeczywiście kolorowy magazyn.  Po zdjęciach jednak rozpoznała,  że nie była to Viva ani Gala,  które często pozostawiają turyści. Trochę świata i parę przepisów dzięki nim poznała. Kultura i to całkowicie za darmo.  Z ciekawością  otworzyła  stronę drugą i trzecią. Oczy robiły jej  się coraz większe,  przypominały już monety pięciozłotowe.  Ona nie przerywała  oglądania.  Z otwartymi ustami cofnęła  się do tytułowej strony.  
- D-o-m-i-n-o -    wysylabizowała  tytuł.
 Magazyn w żadnym fragmencie nie był jednak poświęcony tej wspaniałej grze. Jeszcze raz złożyła  litery do kupy.
 - D-o-m-i-n-a   -  zabrzmiało przy drugiej próbie.
Domina,   tego to już  zupełnie nie rozumiała. Rozłożona gazeta  spoczęła na  kolanach,   a ona  podniosła dłonie  do głowy, poprawiając włosy. Robiła  tak zawsze kiedy była  zmieszana, zdenerwowana, czy  zawstydzona.  Teraz  była zawstydzona, totalnie zawstydzona.  Przeleciała  jeszcze  stronę drugą i trzecią,  a następnie błyskawicznie czternastą, piętnastą i szesnastą,  by za chwilę cofnąć się do siódmej i ósmej.  
Ja cie pierniczę – zaklęła z wrażenia
 I chociaż Maryśka  miała już swoje pięćdziesiąt osiem  lat,  nie była tak kompletnie zacofana. Widziała parę filmów  o miłości  i coś tam jednym okiem po dwudziestej trzeciej.  Nie była pasjonatką wyuzdania,  ale przyjmowała do wiadomości,  że świat pognał mocno do przodu.  
- Mnie tam z tym nie po drodze -  mówiła komentując  opowieści męża po  filmie  z   Internetu,  który  Franek pokazał mu ukradkiem,  gdy  wypili  dwie flaszki. To było chyba po ostatnich sianokosach, ale starego trzyma do dzisiaj. Widziała  też parę kolorowych gazetek z równie kolorowymi dziewczynami.   Na błyszczących stronach,  w różnym stopniu rozebrania, dziewczyny  prężyły się do obiektywów aparatów fotograficznych.  Faceta na łańcuchu widziała pierwszy raz. Zimny dreszcz przeszedł jej  przez kręgosłup, kiedy zobaczyła tę fotografię.   Jakaś  kobieta  ubrana w  czarny obcisły,  błyszczący kostium  i  buty na wysokim obcasie,  w zapamiętaniu okładała pejczem  faceta.  Gołego faceta.   
- Koniec świata i  Sodoma z Gomorą -  jak miała w zwyczaju komentować  ekscentryczne  widoki.  Gazetę wrzuciła do worka z pozostałymi odpadami i przygotowała do wywiezienia na następny tydzień.  A potem dzień potoczył się jak zwykle. Obiad, nowi goście,   a więc zajęcie do wieczora.  I jak od lat krowy, świnie i kury. Od lat w tej samej kolejności.  Nie widać było jeszcze końca tej harówki,  kiedy czerwona kula słońca kładła się za horyzont.  Potem  zapadł zmrok.
 Maryśka odmówiła swoją wieczorną modlitwę i wgramoliła się na wysokie małżeńskie łóżko.  Stary leżał już z lewej strony, przewrócony na bok tyłkiem do środka i zarzynał miarowo.   Świadczyło to o tym,  że objął go we władanie ożywczy sen rozładowujący napięcie. Napięcie zresztą to on rozładował sobie wcześniej,  kiedy ze Staszkiem od  Miarki wypili flaszkę gorzałki  i po dwa piwa jako utrwalacz.  Poszwendał się jeszcze trochę po kuchni, wyjadając rosołowe mięso z garnka stojącego na blasze.  Po tym  kiedy to mięso wypadło mu na koszulę,  pozostawiając tłustą plamę, zaklął  szpetnie  i tak jak stał poszedł spać.
Podniosła kołdrę i cicho wsunęła się pod nią pilnując swojej  połowy łóżka. Stary na chwilę przestał chrapać, mlasnął, wrzucił z siebie jakiś niezrozumiały bełkot, a po chwili wrócił do regularnego zarzynania.
Zgasiła światło.  Nocna lampka niczym centrum wszechświata otoczona była rojem krążących  much i komarów. Trafiły się również dwie ćmy, a wszystko to razem, niczym porażone siłą grawitacji światła krążyło wokół żarówki, tracąc nagle orientację  po jej zgaszeniu.  Po chwili w pokoju zrobiło się cicho,  jeżeli nie liczyć sapania Starego. Maryś zamknęła oczy, ale zaraz otwarła je znowu , wystraszona obrazem który pojawił jej się pod powiekami.  Odczekała chwilę i kiedy serce powróciło do miarowego rytmu,  zamknęła je znowu.  I znowu przed jej oczami pojawił się ten obrazek  żywcem wyjęty  z  gazety odnalezionej w pokoju letników. Tylko sceneria była nieco inna. W miejsce komnaty stylowego zamczyska,  rzecz działa się w ich stajni.  Oto w boksie gdzie zwykle stał koń,  klęczał jej stary. Całkiem pozbawiony ubrania,  przodem do  żłobu niczym koń,   a tylko jego tłuste,  białe pośladki  skierowane były w stronę wejścia.  Zresztą po tych pośladkach poznała go najbardziej.  Nawet nie tyle po nich,  ile po tej myszce,  która od dziecka zdobiła lewą półkulę Starego. Wokół szyi zapięta była skórzana obroża  do której doczepiono gruby łańcuch.  Łańcuch kończył się tuż przy żłobie. Dziwnie,  ale  nie zaskoczyła   jej ta sytuacja.  Nie zdziwiło również to,  że trzymała w dłoni bat. Ten sam kij z kawałkiem rzemienia,  który na co dzień używał jej stary, do wymuszania posłuszeństwa   swojego konia.  Z batem w ręce podeszła bliżej.  Trochę tylko te wysokie czerwone buty spowalniały ją  w tym marszu. Podobały jej się jednak  i raz czy drugi podnosiła nogę wyżej, by je lepiej obejrzeć.
Czuła się jakaś inna, ważna, władna. To od niej zależało wszystko, a przede wszystkim cudze życie.
Teraz nie chciała już się obudzić, otworzyć oczu i przerwać akcji. Pęd wydarzeń wciągnął ją całą.
Szła tak  i szła jak gdyby nie była to ich szopa,  a  stajnie  Augiasza. Skąd się wziął  jej ten Augiasz nie wiedziała, ale nie dbała o to w tej chwili. Chwili wielkiego napięcia,  kiedy  serce biło coraz mocniej i mocniej, by  za chwilę  walić  niczym  dzwon kościelny  z pobliskiej parafii.  Weszła  w strefę rażenia i zdecydowanym ruchem zacięła bat.  Rzemień spadł na pośladki Starego, pozostawiając na nich wyraźny siny ślad oddzielający na dwie części pas białej skóry.  Dziwne,  ale poczuła ulgę  i odrobinę satysfakcji.  Powtórzyła uderzenie. Stary nie protestował,  nie krzyczał i nie klął jak to miał w zwyczaju.  Stał czy klęczał  tak jakoś posłusznie  pomiędzy belkami  i patrzył gdzieś w dal.  Ponad  ściany stajni, ponad las i gdzieś dalej. Wydawał z siebie tylko takie ciche mruczenie.  Nie za głośnie,  w miarę regularne.      
A ona zatracała się w tym używaniu bata,   po raz kolejny podnosząc go do góry i w dół.
Z akcji wybiło ją jednak nerwowe szarpnięcie. Ktoś targał  ją za ramię. Odwróciła się do tyłu. Ciemność.
- Maryśka bój się Boga, wierzgasz w tym łóżku jak koń przy zrywce. Śniło Ci się coś ? – usłyszała głos.  Głos znajomy od  trzydziestu pięciu lat.
 - Nic Jasiu, nic – powiedziała zawstydzona. Ino mi te ręce strasznie od kręgosłupa cierpną,  tom je próbowała wyćwiczyć. Kłamała  na poczekaniu.
Znów była na jawie, w ciemnym pokoju , obok  trzeźwiejącego nocną porą Starego.  
A on ponownie odwrócił się  na swój ulubiony bok i w chwilę  później zasnął.  O to szybkie zasypianie Maryśka miała zresztą do niego pretensje. Gdy Ona wybiła się ze snu, mogła już tylko do rana haftować krzyżyki na serwecie. O żadnym spaniu  nie było już mowy.
I teraz wiedziała,  że do świtu nie zmruży oczu.
- Tfu na psa urok – pomyślała,  aby po chwili zgodnie z domowym wychowaniem  uczynić znak krzyża.  - Panie Boże przebacz, ale ja już pokoju po letnikach nie będę sprzątała. Niech to robi Stary. Tylko szkoda i grzech z tego jakiś być może.
Dla spokoju odmówiła jeszcze po trzykroć „wieczne odpoczywanie’,  aby jakaś zatracona dusza nie kusiła jej  do grzechu.  Najgorsze  jednak było  to,  że nie do końca czuła zawstydzenie z tego co się stało.  Swoją drogą sen czy nie sen, parę razy to się temu  mojemu Staremu należało.
Nie poszła jednak stawiać krzyżyków na surowym lnianym płótnie. Zamknęła powoli oczy,  jak gdyby kusząc los. Przyjdzie czy nie przyjdzie sen tej nocy?.  A jeżeli przyjdzie to jaki? 
Antoni Relski
34 komentarzy
16 sierpnia 2010
Od dziecka wiedziałem,  że faceci tak nie mówią. Faceci nie płaczą,  faceci nie narzekają, faceci nie poddają się. Rosłem i dojrzewałem w presji płci. A kiedy przyszedł czas, gdy  burza hormonów rozwalała mnie totalnie, starzy dodawali do tego kanonu  zakazów nowe. Znowu dowiadywałem się,  czego to nie powinien robić prawdziwy facet. Zakazy były wprost  proporcjonalne do poziomu testosteronu w moim organizmie, więc  powziąłem podejrzenie,  że te reguły są wymyślane ad hoc, na  użytek spokojnej  i uczciwej rodziny w której dorastałem. A mnie się chciało życia. I kiedy  próbowałem znaleźć regułę złotego środka współpracy ze starymi i realizacji  swoich pragnień,  po raz pierwszy  na zakaz  bliskości ciał  powiedziałem sobie - chyba nie podołam.
To pierwsze istotne „nie podołam” w moim życiu, bo któż będzie pamiętał pierwsze „nie podołam” kiedy sutek wymykał mi się z bezzębnych dziąseł i nie  mogłem się zassać w ciepłego matczynego cyca. Zresztą ona czuwała nad tym bym go w końcu znalazł,  a kiedy już zassałem się,  słychać było narzekanie –  taki mały a jak gryzie.
Następne „nie podołam”  kiedy po pierwszym kroku spadłem na dupę,  także uważam za nie istotne ponieważ zaraz dostałem chodzik  wymalowany w ludowe wzorki i jakoś się udało.
Wszak teraz poza zakazem kontaktu międzypłciowego,  nie poszła żadna rada  jak sobie z tym radzić, pomocna dłoń okazała się moją własną.  Przeżywałem dylematy,  znowu  wydawało mi się że „nie podołam”.  Życie przyniosło rozwiązanie  tego problemu w iście matematycznej regule,  która mówi że dwa minusy dają plus. Spotkałem na swoje drodze dziewczynę,  którą też postawiono pod presją  zakazu.  I tak dokonując prostego sumowania zakaz plus zakaz daje przyzwolenie,  uszczęśliwiliśmy się  wynikiem zastosowania tej reguły matematycznej. Rzuciliśmy się sobie w ramiona, by liczyć, mnożyć i dzielić na mniejsze części to całe nowe uświadomione szczęście.
Biorąc pod uwagę ile dobrego spotkało mnie dzięki znajomości matematyki,  gorąco  pochwalam wprowadzenie jej  do maturalnych egzaminów.
 A później kiedy  w efekcie  tego potęgowania uczuć zostałem  mężem i zaraz potem ojcem, to życie podrzucając mi problemy  filuternie puszczało perskie,   jak gdyby pytając - I co Antoni  podołasz?.
 Kto?  Ja ?  Ja sobie nie podołam ?
I udowadniałem sobie, że podołam,  że dam radę,  bo przecież  zgodnie z tym czego uczył mnie ojciec    faceci nie płaczą,  faceci nie narzekają,  faceci się nie poddają. Kiedy czułem się źle,  mierzyłem temperaturę w kiblu,  aby nikt nie widział mojej słabości.
-  On sobie poradzi stwierdził ojciec.  I to stwierdzenie  przypieczętowało ostateczne  moje opuszczenie rodzinnego domu. Już nie tylko w sensie fizycznym ale i psychicznym.
A ja? Pełna satysfakcja,  że sobie poradzę chociaż czasami w skrytości ducha  zacząłem zadawać sobie pytanie
- Czy to rzeczywiście tak dobrze dawać sobie radę? .
Zostajesz wtedy sam  ze swoimi problemami, ponieważ przyjmując założenie -  on sobie poradzi pozostawiają cię samotnego, a problem nie zmniejszył się przecież od tego uspokajania.  
Najbliżsi i też  przyjmują jako pewnik pełne bezpieczeństwo rodziny,  bo ojciec da radę.
 A kiedy w końcu przełamałem w sobie przeświadczenie o niemęskości przyznawania się do problemów,   usłyszałem w odpowiedzi na nie tekst z  Dnia Świra:
-   Zrobiłam pomidorową. Zjedz trochę, dobra,  dodałam śmietany.  Tylko trzeba dmuchać  bo  gorąca.
A ja nie chciałem zupy, chciałem zrozumienia. Naiwnie sądziłem że problem o którym opiwiem staje się mniejszy.
W międzyczasie była praca  i konieczność pokazania ojcu,  że sam dam radę, że sobie poradzę.
I decyzja o wyjeździe  do pracy poza miejsce zamieszkania. Uspokajałem wszystkich zagryzając ze strachu wargi że  przecież „podołam”.
I kiedy otrzymałem ekscytującą  propozycję nie do odrzucenia, zadałem sobie pytanie
- Co jest dla Ciebie najważniejsze.  I na to pytanie sobie odpowiedziałem  – bo wiedziałem że podołam
I chociaż czasami budzę się nad ranem  w poczuciu niespełnienia,  z wykazem niezałatwionych spraw wydaje mi się że „nie podołam”, ale zaraz budzi się we mnie ta wyrobiona w młodości teoria,  że faceci nie płaczą,  więc muszę podołać.
Czasami jednak czuję się zmęczony tą własną zaradnością , opanowaniem  i spokojem. Chciałbym tak wywalić z siebie,  że  czuję się zmęczony tą walką  i wypalony tym  ciągłym napinaniem muskułów.
To życie kiedy  chodzę z wyciągniętą szyją,  by widzieć więcej i szybciej przeciwdziałać,  to nasłuchiwanie  jak w czasie przedzierania się przez  pozycje wroga, męczy mnie i niszczy.
I może tęsknienie do czasu kiedy z   rozbitym koleniem wpadałem do domu,  bo bycie facetem to jedno,  a lejąca się stróżką krew i towarzyszący jej piekielny ból były ponad moje dziecięce siły.  A wtedy matka wycierała mi łzy ściekające z policzka,  czym tam miała, aby przytulić, na koniec zaś  wyciągnąć z jakiego zakamarka kuchni coś słodkiego. Czasami   przygotowywała kisiel który jadłem ze smakiem,  chociaż ostatnie krople łez jeszcze wpadały do salaterki z kolorową  galaretką. Tak smak tego kisielu pamiętam do dzisiaj i chociaż  obecnie półki zwalone są   kolorowymi opakowaniami szybkich kubków,  czy  innych mutantów kisielu , żaden nie smakuje jak tamten.
Więc jak to jest z nami, twardymi facetami. Czy to cecha genetyczna, wpływ hormonów, czy po prostu presja środowiska?   Bo facet nie płacze.
 Z rzeczy na „P”
Facet czasami  pali
Częściej pije
Zawsze dąży  do trzeciego  „P”
Oraz oczywiście za wszystko w życiu płaci  i to jest to czwarte „P”.
 

Antoni Relski
46 komentarzy
13 sierpnia 2010
 Z definicji nie czytam komentarzy internautów  pod artykułami.  Wyziera z nich frustracja piszących. Różnice  polityczne, wyznaniowe  eksponowane  razem z królującym  niestety chamstwem  i drobnomieszczaństwem. Brak elementarnego choćby  wychowania i wulgaryzmy wobec innych, są tutaj niestety typowe.  A może się mylę, może to problem całej ogólnoświatowej  społeczności Internetowej?.Być może na wyrost kalam ten nasz grajdoł.
Ponoć jeżeli gdzieś tam, ktoś na forum pochwali się, obroną pracy doktorskiej,  zewsząd płyną życzliwe gratulacje. U nas  przeczyta , że pracę kupił, komisję przepłacił, lub przespał(a) się z promotorem lub promotorką.  Jest  burakiem, ćwokiem i co tam jeszcze  można wymyślić,  aby obrazić i aby solidnie zabolało. W podpisie  wymyślony pseudonim, bo tak się pluje bezpieczniej.
 Nie wszyscy mają takie szczęście jak piszący te słowa,  że pod jego wpisami pojawiają się  komentarze  życzliwych i kulturalnych ludzi.
Mamy jednak wakacje, czas łamania swoich postanowień. Zdarzają się niezgodne z charakterem przypadkowe wyjazdy i równie przypadkowe kontakty, seksualnych nie wyłączając. Pijemy brudzia z  dziwnymi osobami. Imponuje nam u nich stara gitara, albo nowy motor. Może w tym urlopie od codziennego życia o to chodzi. Trzeba się tak sponiewierać  trochę anonimowo (imię to tylko imię), by  powrócić w pełni sił do ułożonego moralnie domu.  Na progu zrobić krótki rachunek sumienia i spokój.  A póki co szalejemy. W atmosferze tego wakacyjnego luzu  zwróciłem uwagę na artykuł  -  „One są seksowne nawet bez olbrzymich piersi”. Prawdą jest, że na piersi to ja zawsze zwracam uwagę,  ale tu  idzie  o komentarze.   Rzecz dotyczy bohaterek  gier komputerowych.  Kiedy oglądam zrzuty ekranowe z gier, wszędzie widać roznegliżowane cycate bohaterki,  które świetnie radzą sobie z mieczem , nożem czy garotą. Do czego więc te duże piersi,  skoro iść z taką wojowniczką do łóżka, to strach powodujący  pewną impotencję?. Poza tym  stwierdzenie „wziąłem ją” jest  w tym przypadku nieprawdziwe. 
Mówi się,  że  jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził.  Na świecie szczęśliwie żyją  posiadaczki dużych i małych piersi, brunetki i blondynki, filigranowe porcelanowe laleczki i monstrualne baby.  Podobnie jak mężczyźni . Niscy i wysocy, chudzi i grubi, łysi i zarośnięci , z mikro ptaszkami   i drapieżnymi ptakami  na wyposażeniu. Jednym słowem czym chata bogata.
 Dlatego w  tej mnogości  i  różnorodności gustów nie można przyjmować żadnej  średniej.    Tworzenie uniwersalnych   schematów  jest bez sensu.  Jako przegląd  rozpiętości  gustów,  potraktowałem komentarze czytelników do wyżej wymienionego artykułu.  Oto  co na temat klasycznej damskiej trójki, sądzą Internetowi  wyznawcy gier. Cytuję (pisownia oryginalna) :
·         Współżycie z kobietą bez piersi jest pierwszym krokiem do homoseksualizmu
·         Nie spotkałem jeszcze kobiety bez piersi.  
·         Każda kobieta powinna mieć duży biust, ja uwielbiam wielkie piersi Jeśli komuś podobają sie małe cycuszki to cos z nim nie tak.  
·         Ja lubię duże piersi... nie wkręcajcie ludzi, każdy mężczyzna lubi duże Cycuszki i nic tego nie zmieni. A te dziewczyny które maja małe nie są dla mnie prawdziwymi kobietami. Piersi to jeden z najważniejszych kobiecych atrybutów i musza być duże!!!
·         Kręcą mnie filmy z laskami o małym biuście-tak niewinniutko wyglądają.  
·         kto powiedział, że to właśnie duże piersi są sexi? To chyba rzecz gustu, nieprawdaż? A de gustibus non OSINOBUS.
·         Ale to już dawno zostało stwierdzone...PANOWIE... ...że duże piersi podobają się tylko kolesiom z cyt." małych miejscowości i z wykształceniem podstawowym"...Wyprzedzając pytania - słyszałam i widziałam na własne oczy wypowiedź pewnej dosyć znanej pani psycholog w telewizji...z palca sobie tego nie wyssałam...inteligentni faceci wolą mniejsze i nie zwracają uwagi na rozmiar biustu, tylko na całokształt kobiety łącznie z intelektem...Sorry Winetou...
·         A moja dziewczyna ma rozmiar 5 Możecie mi zazdrościć i pluć jadem.
·         Duże cycki   to nagroda pocieszenia dla grubych lasek.
·         Odpowiedni rozmiar  to taki, aby się pierś mieściła w dłoniach, a nie wylewała za łokcie... w wielkich piersiach nie ma nic seksownego, kobieta o nie dojna krowa...
·         A lubię duże. Duże bo są bardziej oryginalne
·         Cycki muszą być  wielkie. Im większe tym lepiej. Ale nie w grach ino na żywca!!
·         Wielkość biustu jest zależna od poziomu hormonów wieksze cycunie-  bardziej kobieca właścicielka.  
·         Wolę kobiety o kobiecych kształtach, a nie chłopczyków w sukienkach .
·         Jaka jest kobieta bez piersi? to jak skok bungee bez bungee.
·         Zdecydowanie MAŁE cycuszki ! Małe są jędrne , twarde, sterczące, zaczepne, a duże se wiszą...
Najlepszy jest jednak ostatni głos w dyskusji który potraktuję jako podsumowanie. Trudno nie zgodzić się z autorem  tego komentarza
·         Dziwne, ze wpatrujecie sie w ekran i podziwiacie bohaterki gier. Wyjdźcie z domu, za oknem jest prawdziwy Świat! Nie marnujcie sobie życia przed PC czy konsolą. Kobiece piersi to wy widzieliście na pewno tylko w grze He He , bo kto by na was poleciał  nolify?
A więc  panowie, komputerowe nolify,   na plażę, nad rzekę czy basen. Tam biustów do podziwiania,  od koloru do wyboru. Tylko nie  gapcie się w nie,  jak wół w malowane wrota, Takie gapienie się   pachnie molestowaniem. Chociaż z drugiej strony, wywalić dziesięć czy piętnaście tysięcy na korekcję biustu, aby tego nikt nie zauważył? To byłyby najgorzej zainwestowane pieniądze w życiu. 
 A dla mnie  osobiście najważniejsza jest estetyka i wolność wyboru.
 Bo w końcu nie to jest ładne co jest ładne,  tylko to co się komu podoba.
 
Antoni Relski
37 komentarzy
10 sierpnia 2010
Spojrzałem  jeszcze raz za fotel, tak profilaktycznie. Przeciągnąłem palcem  po powierzchni komody. Nigdzie nie ma kurzu,  ani tego widocznego,  ani namacalnego. Przetarłem również  te listewki w drzwiach  które okalają szybę, zawsze o tym zapominałem,  teraz jestem nie do zagięcia. Wiem dokładnie  do czego służą poszczególne pojemniki na półce ze środkami czystości i pamiętam o ich uzupełnianiu. Zacząłem zwracać uwagę na ceny dokonując zakupów  czyli  trzymam za pysk domowy budżet.  O gotowaniu mogę  wypowiadać się fachowo. Od pewnego czasu nie zamawiamy już pizzy na telefon. Nie wytrzymuje konkurencji z własną. Tajemnica tkwi w cieście jak mówi reklama.  Własna pizza  ma również dodatkowy plus, nigdy nie jest chłodna kiedy do niej zasiadam.  Wypracowałem niemęską ponoć  umiejętność - potrafię wykonywać równocześnie dwie prace domowe.
Dlaczego tak się chwalę, skoro potrafi to robić każda przeciętna kobieta, oporządzająca dom oprócz wykonywania swoich zawodowych obowiązków?
Być może dlatego,  że zdążyłem się do tego wszystkiego przyzwyczaić. A przyzwyczajenia są ponoć naszą  drugą naturą.
W zeszłym tygodniu mój młodszy Syn  wszedł do pokoju właśnie wtedy,  kiedy kończyłem zadanie  w telefonicznej rozmowie
- …i na koniec posypujesz to tartym serem i masz gotowe.
- Z kim Ty rozmawiasz o kuchni? - spytał zdziwiony
- Z moim Bratem odparłem z uśmiechem
Młody z dezaprobatą pokręcił głową –  Was już całkiem pogięło. O meczu nie możecie pogadać.
- Pogadamy  zaraz po tym  gdy mu opowiem jak zrobić beszamel.
Brat z pewnych rodzinnych względów wpisany  jest również w męski standard życia.
Postawiliśmy na jakość  tego męskiego życia. Owszem można się ograniczyć do jajecznicy na boczku, ale można pobawić się w łowcę smaków.  Można zapuścić mieszkanie do etapu,  kiedy  nie zauważamy już postępującego bałaganu. Można też regularnie napełniać i opróżniać zmywarkę, kosz na śmieci i pralkę.  
Po pewnym czasie czynności te przestają boleć, później potrafią dać nawet  przyjemność.
Jak drożdżowe dobrze wyrośnie mam dobry  humor.
Powtórzę,  sobie samemu zadane  pytanie -  dlaczego o tym piszę?
Odpowiedź  jest prosta, a powód ważny.  Dzisiaj  po ponad  dwóch  miesiącach pobytu w szpitalu, powraca do nas żona i matka w jednej osobie.
Zdaliśmy sobie z tego sprawę wczoraj,  siedząc przy obiadowym stole.
- Ty wiesz tato,  że od jutra wszystko u nas nie będzie takie jak dzisiaj.
- Co masz na myśli? – spytałem
- Mama jutro wraca i skończą się eksperymenty w kuchni, na rzecz solidnej rzemieślniczej roboty.
Fakt odrzuciliśmy standardy żywieniowe, a fantazja podpowiadała ciekawe połączenia. No może nie wszystkie trafne, ale błąd to też cenne doświadczenie.
I życie toczyło się jakby  na większym luzie. Nie kupiona paczka masła, pozwalała  mi przespać spokojnie noc.  Ranną grzankę, bez protestów zjadłem  z samym dżemem. Lodówka zawiera tak jak w przypadku obecności żony, niezbędne produkty. Mamy tylko inną definicję niezbędności.
 Niestety wyłamujemy się trochę ze schematów i standardów  wykonywania prac domowych.
Tak więc radość z powrotu żony,  psuje nieznacznie konieczność przestawienia się na trochę szersze tory.
Nie trzeba być prorokiem,  żeby  przewidzieć mniejsze i większe konflikty w codziennym życiu. W końcu   my żyliśmy bez najważniejszej kobiety naszego życia, a Ona bez swoich facetów.
Tyle planów, tyle oczekiwać.  Żeby tylko nie próbować tego odrobić natychmiast.
Ale najtrudniej być prorokiem we własnym kraju. Dosyć krakania, cieszymy się tym co będzie, a musi być dobrze.  
Póki co przyczepiamy do drzwi tablicę  z napisem „Witaj w domu „ -  z kolorowymi kwiatuszkami i motylkami wokół tekstu. Świeżo ścięte kwiaty do wazonu, a butelka musującego wina, zwanego popularnie szampanem, do lodówki.  To do toastu, a jest jeszcze butelka gruzińskiego.
Wypiję , może i we mnie jest coś z dżygita? . No i może zrobię  coś do jedzenia, póki fantazji za grosz. 
    
Antoni Relski
45 komentarzy
07 sierpnia 2010
Właściwie to miało nie być trzeciej części, ale tak to czasem bywa, że życiem naszym rządzą przypadki. Z powodu urlopów w naszej grupy piwnej, na wczorajszą degustację  umówiłem się  z Mateuszem. Spotkaliśmy się celu konsumpcji  pewnego zimnego piwa, ostatnio popularnego w mediach.  Po drugim, opowiedziałem mu historię z bieliźnianą  wpadką  w Carrefourze.
 Uprzedzam komentarz, faceci także opowiadają sobie takie historie. Życie nie kręci się wyłącznie wokół wyników ligowych meczów, bo o tym nie można dyskutować. Nad tym należy zapłakać.
-  Widzę Antoni, że studiowałeś 101 rzeczy które zaskoczą kobietę – posumował moją opowieść kumpel - Mam i ja swoje własne doświadczenia w tym temacie. Myślałem jak zaskoczyć swoją kobietę. Wiesz,  może i One mają rację  narzekając na monotonię w związku. Życie teraz takie szybkie,  więc i czułości pospieszne i powierzchowne.
A oto całe opowiadanie Mateusza.  
Pomysł wycieczki do Wenecji, czy Werony odrzuciłem z powodu posiadania dzieci i nie posiadania kasy.   Pomyślałem o śniadaniu do łóżka. Pokazują to w co drugim filmie, widocznie one to lubią. Może mało oryginalne, ale pewne.  Poradnik podpowiedział mi jak to zrobić.
Jak  brzmi ta tajemnicza porada?. Podniosłem ekran laptopa i w zakładkach odszukałem stronę. Przezornie dodałem ją do ulubionych.  Odczytałem propozycję umieszczoną w pierwszej  dziesiątce:
 1. Zaskocz mnie śniadaniem do łóżka. Tylko pamiętaj, miodem masz
posmarować moje ciało, a nie bułkę.
Może, może, chociaż nie lubię jak kleją mi się ręce, dlatego do perfekcji opracowałem jedzenie kurczaka nożem i widelcem. Uczucie rzecz ważna, ważniejsza niż niechęć do sklejonych dłoni.  W  sklepie wybrałem  takiego misia pełnego miodu,  który w główce ma dozownik  i można tak z zaskoczenia strzelić miodem w wybrane miejsce. Rankiem zerwałem się wcześniej niż zwykle.  Wydawało mi się że żona jeszcze śpi. Ledwie jednak opuściłem nogi na podłogę,  z drugiej strony łóżka dobiegł mnie głos
- Co się stało?
- Nic śpij jeszcze wcześnie.
- To po co wstajesz
- Mam sprawę do załatwienia,  w łazience.
Wyszedłem do kuchni  i włączyłem ekspres do kawy. Tej kawy która w telewizyjnej reklamie przyciągała  wszystkich do kuchni. Przyciągnęła nawet dostawcę kwiatów. W moim przypadku żaden dostawca kwiatowy nie przechodzi jednak  w pobliżu. Dwie grzanki, masełko i miodowy misio.
Wszedłem do pokoju. Żona już nie spała, czytała  jakąś książkę.
- Odłóż - poprosiłem -  mam coś dla ciebie.
- A co to za okazja ?- spytała zaskoczona.
- Bez okazji, to najlepsza okazja – powiedziałem filozoficznie.
- Jestem jednak  interesowny – pomyślałem za chwilę.
Podałem jej kawę. Na grzankę musiałem namawiać. Kiedy w końcu wzięła ją do ręki, odkręciłem czubek na główce misia. Precyzyjnie mierząc nacisnąłem brzuszek. Nie stało się nic, nie poleciała nawet kropla. Zebrałem się w sobie i wzmocniłem nacisk. Miś sprężył się w sobie i wystrzelił szerokim łukiem, a miód poleciał ponad wybranym miejscem (pomiędzy jedną a drugą piersią). Ochlapał za to koniec ramienia,  znacząc swój ślad poduszce, prześcieradle i  wezgłowiu łóżka.  Prawdopodobnie miód skrystalizował się i taką twardą bryłką  zagrodził wyjście  miodowej słodyczy. Pod naporem jednak siły nacisku, przepchnął się przez wąski otwór i pozwolił eksplodować miodowej melasie. Nie rzuciłem się do wylizywania poduszki i drewnianych elementów łóżka. Nie widziałem w tym nic podniecającego.  Usłyszałem tylko
-  Boże! A ja wczoraj zmieniałam pościel
Zrobiło się tak jakoś głupio i śmiesznie zarazem.
Prysły zmysły, a  pościel  powędrowała do pralki.
- To ty mi już nie podawaj tego śniadania do łóżka,  a jak już to  bez miodu.
A tu szło o ten miód co  miał dać rozkoszy w bród
- Może bita śmietana byłaby lepsza?  - zauważyłem
Mateusz pomyślał chwilę
 - Piwo, zimne piwo jest najlepsze,  tylko nie nadaje się na śniadanie do łóżka.
Antoni Relski
36 komentarzy
05 sierpnia 2010
 Dobrze zbierają moje nowe szkła. Ta czcionka, którą do tej pory uważałem za  złośliwość  Microsoftu wobec dojrzałych klientów, daje się odczytać. Nie zrażony początkowym niepowodzeniem w stosowaniu porad cementujących związek, postanowiłem działać. Pierwsze koty za płoty.
Rozłożyłem zadrukowaną kartę papieru i spojrzałem na następny punkt. 
2. W sklepie, przy kasie, szepnij mi do ucha, że zaraz zerwiesz ze mnie
majtki, bo już nie możesz wytrzymać. Na pewno zapomnę o reszcie.
Okazja trafiła się w czasie którejś z wizyt w markecie. Staliśmy w kolejce do kasy
Zbliżyłem usta do jej uszu i pełen erotycznego napięcia wyszeptałem:
- Mam  ochotę zerwać z ciebie majtki, tu i teraz pomiędzy tymi…
- Przypominamy o korzyściach płynących z posiadania karty kredytowej naszego marketu  -   poprzez wszystkie głośniki jakaś panienka reklamowała  produkt, zagłuszając zupełnie moje pełne napięcia słowa.
- Co mówiłeś kochanie ? - spytała żona
- Mówiłem że tu i teraz miałbym ochotę zerwać z ciebie majtki  - powiedziałem głośniej.  Niestety w chwili wypowiadania słowa „ochotę”  głośnik zamilkł tak nagle jak się włączył  i w ten właśnie sposób, moje pragnienie, poza  żoną   poznała jeszcze  pewna starsza Pani, stojąca przed nami w kolejce. Odwróciła swoją siwą głowę i wzrokiem pełnym wyrzutu spojrzała mrużąc oczy najpierw na mnie,  a później na żonę. Dezaprobata w oczach,  wyraźny grymas zniesmaczenia na ustach, komentowały całą tą sytuację.  Miała  na pewno przygotowany tekst o zepsutej młodzieży,  ale nasz wygląd w żaden sposób nie klasyfikował już nas do tej grupy.  Ścisnęła powtórnie  usta i  kolejny raz zmierzyła nas wzrokiem . Żona jak to się mówi spiekła raka, ale mnie wyrwało się natychmiast:
 - Pani oczywiście może czuć się całkowicie bezpieczna.
Odwróciła głowę  poirytowana.
- Bezczelność – podsumowała. Zepsucie i brak moralności .
-  Podsłuchiwanie cudzych rozmów,  to oznaka  braku kultury.- próbowałem się bronić, ale Pani zamknęła się w swojej dezaprobacie.
 Czy siwa główka zaśnie, gdy wieczorem w łóżku analizując dzień, wyobrazi sobie takiego  mnie zrywającego majtki, z takiej mojej żony.  Scena kipiąca seksem pomiędzy tic-tacami i batonikami Pawełek.  A jeżeli  wyobraźnia wsadzi ją,  w miejsce burzliwej  akcji?
Nie!  tak nie działa nawet moja  bardzo rozbudowana wyobraźnia.
- Jest tyle miejsc w których możesz to zrobić – powiedziała ślubna - Dlaczego wybrałeś sobie akurat kolejkę do kasy w tym markecie?
Bo jak kupowaliśmy iglaki w budowlanym,  ręce zajęte miałem świerkami, a one kłują – powiedziałem usprawiedliwiająco.
Pomysł skreślam.  No chyba że będziemy u Harrodsa, ale tam kobiety  dostają  orgazmu już od samego oglądania  wystawy.
                Wyrzuciłem kartkę  i kupiłem dwa bilety do kina. Komedie romantyczne od zawsze dobrze działają Im na psychikę. Wiem to bez Internetu. A po powrocie do domu odczytałem SMS od Młodego. „Będę rano” – informował w oszczędnej formie. Była okazja aby zaskoczyć się nawzajem. W zawiązku z ogromem wolnego czasu. Niejednokrotnie.  
 Faceta jednak łatwiej zaskoczyć,  zadowolić i uczynić  uległym  jak plastelina.
Jest na to jeden stary,  wypróbowany sposób.

Antoni Relski
36 komentarzy
03 sierpnia 2010
 -  Pasują  -  powiedziałem oglądając swoją twarz w lustrze. Zdjąłem je jeszcze raz,   za chwilę włożyłem,  ponieważ bez nich widzę niewiele.
Tak,  chyba wszystko w porządku -  powtórzyłem,  spoglądając jeszcze raz na moją twarz zdobną w nowe okulary. Optyk położył na ladzie etui w gratisie od firmy,  a w woreczku foliowym stare połamane szkła.
- Musiał się Pan zderzyć z jakąś przeszkodą ? Solidnie pokiereszowane.
- To szczęście  na mnie napadło. Może kiedyś to Panu opowiem  -  wymigałem się od opowieści,  bo jak przyznać się,  że  skorzystałem z internetowej  podpowiedzi jak wzmacniać swój związek.
A wszystko to wspominam, po powtórnym  przemyśleniu własnego tekstu „Zamków na piasku”
Czy wskazując innym kierunek sam nie błądzę na granicy pomiędzy przyzwyczajeniem, a obojętnością?
Zawsze wiedziałem,  że warto pracować nad swoim małżeństwem. Nie powinno tutaj wiać nudą, a jeżeli już ma coś wiać, to niech to będzie jakiś  wiatr zmian. Od czegóż jest Internet i przeglądarka. Wpisałem hasło  „jak pozytywnie  zaskoczyć kobietę” i już za chwilę studiowałem sto dwa sposoby na wywołanie pozytywnego wrażenia u swojej partnerki. Podzieliłem rady na dziesięć grup,  oraz na trzy kategorie. Rzeczy które można robić w trakcie obecności dzieci w domu. Rzeczy których pod żadnym pozorem nie powinno się robić w trakcie ich obecność, oraz rzeczy które robi się poza domem. Ta systematyka to chyba efekt dojrzałości życiowej, kiedy to doświadczenie bierze górę nad fantazją.
Na początek wybiorę  ze trzy proste punkty  i zobaczymy jak to działa .
Pierwszy sposób beznakładowy.  O ile sam sposób jest tani,  o tyle kosztowne są opisane wyżej konsekwencje.
Porada w kobiecej formie  proponuje mi:
1. Gdy czytam lub siedzę przed komputerem, podejdź do mnie z tyłu, chwyć
pełnymi dłońmi za piersi i całuj po karku.
Właśnie siedziałem przed telewizorem oglądając jakąś totalną bzdurę,  kiedy  w przerwie na reklamy zauważyłem żonę skoncentrowaną za komputerową klawiaturę. Dobra nasza.  Podszedłem cichutko od tyłu,  zgodnie z instrukcją  objąłem ją mocno, ze szczególnym uwzględnieniem piersi.  Była chyba bardzo pochłonięta tym co robiła.  Krzyknęła głośno,  odrywając ręce od klawiatury. Nie zdążyłem pocałować jej w szyję jak sugerowała autorka poradnika. Szeroki wymach jaki zatoczyły ręce zaskoczyły mnie, a mocna plomba która  spoczęła  na łuku brwiowym odebrała mi głos. Przypadkowo precyzyjny cios zmasakrował moje oprawy w  przysłowiowy drobny mak.
 - I tak były do wymiany -  wydusiłem zbierając połowę leżąca na podłodze. Druga część smutno zwisała z lewej strony twarzy, wykorzystując moje ucho jak wieszak.
- Wystraszyłeś mnie - powiedziała żona - przykro mi.
 - Akurat nie to uczucie chciałem u Ciebie wyzwolić. Wiesz… małe podniecenie, dreszczyk rozkoszy, takie tam.
- Ale skradałeś się jak przestępca
- Jeżeli seksualny maniak to przestępca?
- Ty się już chyba nie zmienisz
- Pracuję nad tym aby się nie zmienić.
Mam nauczkę na zaś  i nim rzucę się na spontan,  spokojnie odłożę okulary na biurko, zdejmę z ręki R zegarek, w dalszej przyszłości pewnie zabezpieczę sztuczną szczękę. Niestety będę wtedy seplenił szepcząc do ucha miłosne zaklęcia.
Jeżeli myślicie że ja się szybko poddaję to się mylicie. Nowe okulary posłużą mi do odczytania  kolejnej dobrej rady.
Antoni Relski
43 komentarzy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz