30 czerwca 2011

Czerwiec 2011

27 czerwca 2011
Cyk Walenty na bok sentymenty. Ileż to razy przyszło mi doświadczyć tego powiedzenia na własnym karku. Że jest prawdziwe i uniwersalne  przekonałem się również na innych.
Jeden z moich znajomych, który postanowił  sprawdzić się w biznesie, dzięki bogu za własne pieniądze, zapragnął posiadania eleganckiej złotej karty kredytowej. Taką kartą  zawsze można było błysnąc w towarzystwie, przy okazji  zaplanowanego nieuważnego otwarcia portfela. Oczywiście portfel należało otwierać z dala od miejsc poboru gotówki, takich jak kelnerzy oraz  kasy, w tym  te fiskalne.
Że to było prostackie?
Tak, ale przypomnijmy sobie  jak wyglądali nasi kapitaliści w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych.  Dla posiadania  złotej karty płatniczej wypożyczał utarg z kasy firmy,  wpłacał na własne konto, by potrzymać go na nim przez kilka dni.  Następnie wypłacał go i zwracał do kasy. Dzięki tej prostej operacji suma obrotów na koncie  nagrodziła go wymarzoną kartą .
Dobrze, że nie wypatrzył tego Urząd Skarbowy bo trzeba by się trochę tłumaczyć z tych operacji finansowych.
Oszczędnością i pracą ludzie się bogacą . Znajomy zaczął od oszczędności . Przez cały okres  studenckiej znajomości palił papierosy jednej marki  – „ cudzesy”  Konsekwencja godna mistrza, a nasza głupota jako dawców, nie warta wspominania.  Czynności powtarzane regularnie  stają się przyzwyczajeniem, a przyzwyczajenie jak wiadomo jest drugą naturą. To tyle w temacie owego znajomego , ponieważ celem tego wpisu nie jest  spóźnione  jak to się mówi obsmarowanie dupy kolegi, ale  zasygnalizowanie jak bardzo potrafimy poświęcić się dla mamony.
My Polacy skłonni jesteśmy do poświęceń.  
Cała Europa wypełniona jest rodakami, którzy w związku z owym poświęceniem obsługują zmywaki w  knajpach, kasy w sklepach, autobusy,TIRy, a ostatnio banki, galerie i agencje reklamowe. Jak to się przekłada na życie osobiste wszyscy wiemy. Sam napisałem  na ten temat przynajmniej dwa posty, w tym jeden niecały rok temu . Tytuł brzmiał: Kocham Cię jak Irlandię .


Zastanawiałem się jaka pointę  dopisze życie do  tamtej  sprawy. Przeczuwałem  niestety realizację  zasady  „rolling Stones”. Omszały kamień tak długo toczy się w dół, aż dotrze do samego końca wzgórza. I oto w ostatnio,  jak rok temu był  Jack Daniels i monolog znajomego.  Czułem się trochę jak ksiądz w konfesjonale. Pomijając whisky, tak to sobie wyobrażam. Skupioną uwagę na treści wypowiedzi  i kiepskie samopoczucie z powodu mimowolnego  grzebania się  najintymniejszych  sprawach  rodzinnych. W tej kwestii od duchownego różni mnie jeszcze przynajmniej jedna rzecz. Jego obowiązuje tajemnica spowiedzi, mnie nie. Zmieniłem jednak trochę daty i fakty.   
W  każdym bądź razie to wszystko przychodzi mi z trudem, ponieważ desperacko wierzę w ludzką dobroć.
Przez cały wieczór Zbyszek próbował mnie z tej dolegliwości wyciągnąć. Okazało się, że żona mojego znajomego osiągnęła wiek uprawniający ją do wcześniejszej emerytury. Ponoć spędziła na froncie pracy odpowiednią ilość lat, w myśl uregulowań ustawy. Pomyśleć, że starsza ledwo o rok ode mnie kobieta została zakwalifikowana do dożywotniego otrzymywania emerytury wstrząsnęła mną  nie na żarty. W końcu dalej czuję,  że nie przeżyłem jeszcze swojego aktywnego zawodowego życia.
Tłucze się we mnie jeszcze tyle planów. Zaczynam jednak rozumieć, że  nasz system ubezpieczeń społecznych musie pierdyknąć, wcześniej czy  później. Dokładając do tego  takiego Agenta Tomka  i publicznie palących opony myślę, że nastąpi to wcześniej.  Doczytałem się dzisiaj, że w tym roku kasa na emerytury kończy się już we wrześniu. Zawsze podobała mi się Grecja, ale nie wiedziałem, że mogę ją mieć bez wychodzenia z domu. Dosyć tej  polityki, zgodnie z panującymi tu zasadami. Chociaż to już nie polityka a strach o własna dupę.
Otóż owa świeżo emerytowana żona, czuje jeszcze w sobie tę twórczą moc i z cała powagą swojego  dwukierunkowego wykształcenia udaje się  do Monachium , Amsterdamu czy licho wie, aby pielęgnować starsze sterane życiem osoby, odbierające swoje emerytury w Euro.  To przysłowiowe mycie dupy nie uwłacza w żaden sposób godności podwójnego magistra, ponieważ robi się to za pieniądze.  W myśl tego rozumowania  żadna wykonywana za pieniądze robota nie  podważa godności. A to się paszczaki ucieszą.
Żebyśmy się dobrze rozumieli: nie mam nic przeciwko opiece geriatrycznej  i wykonującej ją  kadrze pielęgniarek i salowych. Podziwiam te osoby za takie wybory życiowe, które nie wynikały jak wiemy znając polskie realia z pędu do kasy, a przede wszystkim z miłości bliźniego.
A więc mamy już męża pracującego  w strefie Euro.
Żonę z emeryturą  do owej strefy walutowej  aspirującą, oraz dzieci, które ze względu na wiek wyszły z domu.
Dom a  konkretnie  mieszkanie  pozostanie puste, strasząc porażająca ciszą i zamkniętymi na głucho oknami.
Nie, Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Mieszkanie się wynajmie.
Ona podjęła samodzielnie tę decyzję,  przyjmując na klatę całą wynikającą z tego odpowiedzialność. Odpowiedzialność? A cóż takiego może się stać? Przecież to dodatkowa kasa na konto. Jedyny problem to  wyposażenie. Meble mogą pozostać, ale zawartość szaf i szuflad trzeba usunąć.
Bibeloty, drobiazgi, emocjonalne fragmenty i skrawki, czyli to wszystko w co obrastamy na przestrzeni swojego życia.
 Zbyszek obmyśla plan przetransportowania swoich rzeczy do matki, wszak serce matki kocha bez ograniczeń. Z częścią  rzeczy pójdzie mu nawet sprawnie, bo Jego osobiste drobiazgi i pamiątki,  już rok temu żona spakowała  do tekturowych pudełek i reklamówek lokując w pawlaczu. Może więc zrobić z tym co chce, upchnąć w piwnicy lub wynieść do matki. A ubrania? Księgozbiór oglądany przez znajomego niemalże w rękawiczkach?. Albumy z Galerii w Moskwie, Petersburgu czy Paryżu. Czarna płytoteka i kolekcja fajek. Co z tym zrobić?
Do szklaneczki z whisky  wpadła łza. Stoczyła się po policzku zatrzymując na chwilę  na podbródku. Następne poleciały zdecydowanie szybciej, wykorzystując już  sprawdzoną drogę.
Rozpłakał się jak bób mój znajomy, a ja siedziałem jak na szpilkach i na tamtą chwilę nie wiedziałem co robić. Współczuć,  krzyczeć,  czy wstać i dać komuś w pysk. Na szczęście nikt nie oczekiwał ode mnie takiej aktywności.
Kiedy następnego dnia rozmawiałem o tym z żoną, stwierdziła:
- Biedny Zbyszek.
- Nie wiem czy biedny, czy bogatszy. W końcu coś trzeba poświęcić, aby coś zyskać. Jak w reklamie lodów Magnum – życie jest kwestią wyboru.
Jego pensja, Jej emerytura i planowana fucha, do tego brak opłat za mieszkanie. a wręcz przeciwnie  - planowany zysk. Odpadną także wydatki na niedzielne obiadki dla dzieci.
- A święta?
- A święta urządzi Kochające Serce Matki, z emerytury.
Do wydruków z  banku nie potrzeba już adresu. W ramach ochrony wiewiórek przyjdą mailem do każdego miejsca na świecie.
Nie muszę dokonywać takich wyborów, ale rodzina i Dom mają dla mnie podstawowe znaczenie. Jakiś czas pracowałem poza domem, wspierając go i żyjąc jego problemami. Z tego domu czerpałem również siły i wsparcie dla swoich działań. Bez tego byłbym jak ten biblijny „cymbał brzmiący”.  
Cierpiałem w tym okresie na syndrom wieszaka w przedpokoju. Walczyłem, aby jeden wieszak był zawsze pusty i czekał na mnie, bo to świadczyło, że dom opuściłem na chwilę.
Dzieci podchodziły dziwnie do tego mojego wariactwa, nie rozumiały go ale je uszanowały. W chwili gdy wróciłem do domu owa zachłanność na wieszak mięła jak ręką odjąć.
Spędzałem również jedną Wigilię poza domem, w pracy. To jedno ze smutniejszych wspomnień z mojego życia. Ale ja jak K,I,Gałczyński:
Jestem dziś taki sentymentalny, że mógłbym sprzedawać łzy.
Adresik: hotel Fenomenalny, pokój numer 303.
I śnieg pada przez pomyłkę i topnieje na jezdni,
I wiatr wieje przez pomyłkę, a inaczej było w przepowiedni.
Bo miało być słońce z rana i lekkie chmurki też,
Oto są przepowiednie świętego Kordylina,
A tutaj śnieg monstrualny i pada, i pada, i …  


Antoni Relski
14 komentarzy
22 czerwca 2011
Rok 1981, to już trzydzieści lat temu. Szarpałem się wtedy z noszami i torbą sanitariusza pogotowia ratunkowego. System dwadzieścia cztery na czterdzieści osiem oznaczał, że po całej dobie pracy mogłem lenić się beztrosko przez następne dwie. Zaprzeczenie zdobyczy Rewolucji Francuskiej - trzy razy osiem. Osiem godzin pracy, osiem wypoczynku i osiem snu. Może nie całkiem proporcje te same tylko skala makro.
W przeddzień Dnia Ojca nie w głowie mi było poszukiwanie prezentów czy planowanie życzeń dla Starego. Jakieś siedem miesięcy wcześniej nasze drogi gwałtownie się rozeszły i nie wiedziałem jeszcze czy to będzie proces stały czy chwilowe zawirowanie. Na razie Pan mojego świata. Uniosłem się ambicją i rozpocząłem życie na własny rachunek. O dziwo, Ojciec nie sprzeciwił się temu licząc zapewne, że zaraz, kiedy tylko naleje mi się za kołnierz wrócę do domu posypawszy wcześniej głowę popiołem. Nie przewidział jednakowoż tego, że dziedzicząc jego DNA odziedziczyłem skłonność do postawy ekshibicjonisty wyrażającej się hasłem – ja Wam pokażę. Próbując tego dokonać targałem nosze ciasnymi klatkami schodowymi, uczestniczyłem w reanimacjach, badaniach i zabiegach. Aplikowałem leki i robiłem zastrzyki. To ostatnie bardzo mi się w życiu przydaje do dzisiaj, czego żywym dowodem jest moja żona. Ona to w tamto czerwcowe południe kończyła jakieś kolokwium myślami będąc już na północy Francji, dokąd wyjechała w pierwszych dniach lipca.
Oboje zranieni rodzinnie, wszystko mieliśmy zaplanowane. Ślub w okresie kwitnienia jabłoni, a przede wszystkim wspólną przyszłość w aromatach cud, miód i malina.
Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Powiedz mu o swoich planach na przyszłość. Wtedy nie znałem jeszcze tego ulubionego powiedzenia autorstwa Woodego Allena, ale jego prawdziwości doświadczyć miałem już za klika miesięcy.
- Zostaniesz Ojcem - usłyszałem w jedno w październikowych popołudni, gdy Maria wróciła od lekarza. Nie będę opowiadał, że skakałem z radości do góry. Nie powiem również, że świat zwalił mi się na głowę. W końcu myślą tą żyłem już od jakiegoś czasu, żałując tylko tych zaplanowanych kwitnących jabłoni. Tego samego dnia ustawiłem się w długiej kolejce przed Domem Towarowym Centrum, gdzie właśnie rzucili ubranka niemowlęce. Koszmarnej jakości kaftaniki produkcji rumuńskiej stały się moją własnością już po dwóch godzinach spania. Nabyłem również dziesięć tetrowych pieluch, co Maria przyjęła z dużym zadowoleniem. Ten zakup wydawał mi się potwierdzeniem, akceptacją, a nawet radością z obecnego stanu rzeczy. W końcu biały śnieg na gałęziach drzew, przy odrobinie dobrej woli potrafi przypominać kwitnące sady. Dobrej woli i entuzjazmu wtedy nam nie brakowało.
A potem ślub, porodówką i tamto słowo stało się ciałem. Zostałem ojcem.
Ciało było różowiutkie i z twarzy całkiem podobne do mnie, szczególnie zaraz po porodzie.
Pierwsza pielucha, i pierwszy obsikany kołnierzyk przy koszuli. To ponoć jak uderzenie szabli w ramię przy nominacji oficerskiej, pasuje na ojca. I jakoś tak po roku w tych małych rączkach pojawił się pierwszy prezent z okazji mojego święta. Na razie wetknięty w te łąpki przez matkę. Nic to, mamy przed sobą całe życie.
Matki kochają swoje dzieci bezwarunkowo, że są. Ojcowie za to, kim są. Ta stara prawda jest podstawą wszystkich konfliktów na linii ojciec – syn.
No, bo przecież to dziedzic mojego nazwiska. Przez sam fakt bycia synem stał się elementem tej odwiecznej męskiej rywalizacji. Rywalizacji o najlepszy szałas, najlepszą kobietę i najdłuższą włócznię. Czy przy tych wszystkich naj, mój syn może być płaczkiem i niezdarą?.
Już w pierwszych dniach Jego życia znosimy do domu słupki, na których umieszczamy poprzeczkę, ustawiając ją na miarę naszych ambicji. Co tam to Mój syn da radę, od razu 2,30.   Niestety bardzo często jest to powyżej dziecięcych możliwości.
To skłonność wszystkich facetów, a mądrość wynikająca z doświadczenia życiowego kieruje nami przy obniżaniu owej zbyt wysoko postawionej poprzeczki. A że owa mądrość życiowa nie jest obligatoryjnie danym nam doświadczeniem, dzieją się owe dantejskie sceny awantur, scysji i niepotrzebnych słów. Najgorzej gdy pada o jedno za dużo.
A może to celowy wymyślony przez naturę bodziec? To on pcha młodych w to dorosłe, nieznane życie. W myśl zasady - ja wam pokażę.
Bo co innego każę porzucić ciepło domu, pełną lodówkę i systematycznie wirującą pralkę? Chyba coś w tym jest. Panująca obecnie moda na całkowitą akceptację zachowań dzieci, czyli tak zwane bez stresowe wychowanie spowodowało, że nie ma powodu i pretekstu by przeciąć pępowinę łączącą z domem. Sytuację tę w komicznej formie wykorzystał jeden z banków emitując cykle reklam z synusiem, który szuka pretekstów by nie wyjść z domu po kredyt hipoteczny na własne mieszkanie.
Nie ma tego z ząbkami? To moje ulubione, rodzinne teraz powiedzenie.
Rzeczywistość nie jest tak wesoła. Czytałem, czym dziełem się na blogu, że we Włoszech to zjawisko masowe.
Mój Starszy syn zachowując higienę relacji rodzinnych wyprowadził się od nas. Być może impulsem była tutaj choroba matki i idące za tym potrzeby lokalowe.
Fakt, że stało się to delikatnie i kulturalnie. Teraz są razem z narzeczoną oczekiwanymi uczestnikami a czasami nawet niewolnikami niedzielnego obiadu.
Właśnie w ostatnią niedzielę Starszy złożył mi życzenia z okazji Dnia Ojca, podpierając się drobnym upominkiem. Podziękowałem, chociaż jestem przeciwnikiem prezentów z byle okazji. Za najlepszy upominek uważam sytuacje, kiedy nie koniecznie przy okazji tego, jak widzę ostatnio komercyjnego święta, któreś z dzieci powie, tak samo z siebie:
– Wiesz jesteś w porządku.
Ale to w męskiej mentalności wygląda jak oznaka słabości.
W końcu przekazałem im cechy odziedziczone po swoim Ojcu z tym charakterystycznym – ja wam pokażę.
Może to pokazywanie ma w tej chwili inaczej zaznaczone akcenty, ale dalej sprawnie funkcjonuje. W końcu ja nie zdążyłem powiedzieć tego swojemu ojcu, a dlaczego Oni mieliby się uczyć na cudzych błędach?
Mam nadzieję, że ten tekst zostanie odczytany nie jako narzekanie na własne dzieci, a jedynie jako spostrzeżenie, że nasze dzieci są podobne do nas. Jak lustro odbijają nasze własne błędy i chociażby przez to zasługują na taryfę ulgową.
Nawet taką malutką
Antoni Relski
10 komentarzy
16 czerwca 2011
Sprawdziłem dokładność porannego golenia przeciągając dłonią po twarzy. Spojrzałem w lustro, wewnątrz jakiś zaspany facet gładził twarz otwartą ręką. Jakiś dziwienie zarośnięty jesteś gościu; włosy powyżej normy. Z każdym razem, kiedy widzę falę biegnącą wzdłuż czaszki wiem, że mój czas nadszedł. Dla pewności wziąłem miedzy palce końcówki włosów i podniosłem do góry.
Rzeczywiście długie. Na kiedy to ja mam termin?
Ponieważ chronicznie nie lubię kolejek do fryzjera, dentysty i w ogóle, prowadzę politykę planowania. Kiedy na końcu strzyżenia uiszczam opłatę za usługę, wyznaczam sobie kolejny termin za pięć tygodni i mam jak znalazł.
Kartka w portfelu przypomina mi o dacie kolejnego strzyżenia oraz uświadamia mi przemijanie dni. Pomiędzy jedną a drugą śniadaniową grzanką pomyślałem sobie, że sprawdzę ten termin.
Piętnasty czerwca, godzina siedemnasta trzydzieści. Kurcze to dzisiaj!.
Przylepiłem karteczkę do lodówki w celu poinformowania żony, ponieważ planowane wyjście to grupowy napad na salon. Ja zwykłe tradycyjne cięcie, żona balejaż.
Poprzez postępującą z wiekiem i stresami siwiznę przyjęła barwę, którą w kynologii określa się jako tricolor.
- Jak u Yorków – żartowałem sobie czasami.
Pomijam milczeniem sprawę organizacji opuszczenia domu. W końcu dotarliśmy do pięciu schodów broniących wejścia do budynku z salonem. Śliskie lastriko uniemożliwiało samodzielne wciągniecie wózka, a mijający nas młodzi ludzie obchodzili szerokim łukiem.
Najgorsze to prosić, prosić o pomoc. Francuska szkoła mojej żony zaczyna jednak działać, ponieważ bez stresu zaczepiła przechodzącego mężczyznę, prosząc o pomoc. Zajęło mu to siedem sekund i było po kłopocie.
- Aż wstyd, że tu nie ma podjazdu -powiedział spoglądając na schody.
- Niby tak, a drugiej strony to budynek dla studentów o zainteresowaniach sportowych,
a więc zdrowych. Kto myśli o takich drobiazgach robiąc setkę w dziesięć sekund.
Bariera architektoniczna – mądra nazwa wymyślona przez architektów, Brzmi gorzej w wymiarze ludzkim. Kiedy trafiasz na takie schody, niebotyczny próg czy wysoki krawężnik.
Oczywiście jak zwykle Magda był spóźniona o parę ruchów suszarką, chociaż znając moje przyzwyczajenie do punktualności zwijała się jak mogła.
Mieszana usługa zakładała założenie takiej niebieskawej cieczy na włosy owinięte później folią. To żona, a ja standard - krótko na lato. Później ja przesiadałem się na fotel oczekujących, a żonę rozwijano ze sreberek, przycinając i modelując całość.
Jak ognia unikałem wspólnych wyjść dla fryzjera, w trosce o zdrowie psychiczne.
Uważm bowiem, że wizyta u fryzjera to chwile, które małżonkowie powinni przeżywać osobno.
Zmieniły się jednak czasy i zdrowie psychiczne musiało zejść na plan dalszy.
Siedzę wiec w tym fotelu spoglądając na swoje odbicie w lustrze i obserwuję postępy strzyżenia. W tle moja żona zawinięta w folię ogląda naszyjniki bransoletki i kolczyki, które leżą w dużym pudle obok stołu z czasopismami.
To produkcja jakiejś koleżanki, która tworząc te drobiazgi dorabia sobie to pensji czy stypendium. Głośno dyskutują z Magdą o urokach tej czy innej błyskotki. Potrzeba mierzenia śmieszy mnie najbardziej. Właśnie Maria wcisnęła do ucha jakieś kolczyki i podnosząc do góry paski folii, którymi zawinięto farbowane włosy, stroi miny do lustra.
- Jak wyglądam Kochanie?
- Jakbyś obawiała się ataku UFO. Słyszałem, że dość spora grupa amerykanów owija głowy folią aluminiową, bo to ponoć zapobiega negatywnym skutkom promieniowania kosmicznego i nie pozwala, aby obcy przejęli kontrolę nad mózgiem. Kamyki szlachetne dodają element fartu nie spotkania UFO.
W odpowiedzi w lustrze ukazał mi olbrzymi jęzor wywalony w moim kierunku.
W kierunku tego, który za ten balejaż będzie płacił. Koniec świata.
Swoją drogą ja tak po męsku, nie rozumiem tego.
To jak mierzenie dwóch butów nie do pary naraz, lub wieszanie na szyi wieszaka z sukienką. Żeby zobaczyć czy buty dobrze leżą.
Ale czy to jedyna rzecz, która mnie dziwi?
Żona zadziwia mnie każdego dnia w ciągu trzech dekad wspólnego życia.
Przeczytałem gdzieś, że zaskakiwanie partnera jest ponoć podstawą trwałości związku.
Nie wiem czy autor miał akurat to na myśli.
Uporczywy dzwonek telefonu w trzeciej już serii zmusił Magdę do odłożenia maszynki.
Chwilę rozmawiała modelując twarz ni to w zdziwienie ni zaskoczenie.
Brak wolnych terminów- słowo klucz skończyło rozmowę.
- Jakaś babka dzwoniła z pytaniem czy to fryzjernia, a zaraz potem chciała rozmawiać z obcinaczką. No różnie mnie już nazywali, ale obcinaczka?
- Jeżeli idzie o nowomowę to Twoje stanowisko Madziu można określić jako:
Konserwator powierzchni owłosionych. Nie?
- Nie wszystkich owłosionych  - dodała asekurując się.
- Konserwator widocznych powierzchni owłosionych – poprawiłem się. Tamta konserwacja ma swoja odrębną nazwę – depilatorka miejsc intymnych. Ciekawe zajęcie wymagające zimnej krwi.  Ponoć swoją depilatorkę bzyknął na boku sam Dawid Beckham.
- To całkiem jak ten „trójkąt damski”- czyli majtki, lub „zwis męski elegancki” - czyli krawat. PRL się kłania - żona podsumowała poprzedni temat.
Zająłem miejsce przy stoliku z krówkami i gazetami. Same katalogi z fryzurami, magazyny dla kobiet i książka z horoskopami, z których nabijałem się w czasie poprzedniej wizyty.
- Nie ma nic dla facetów? - spytałem - oprócz krówek oczywiście.
- Jest jeszcze Mieszanka Krakowska – udała niezrozumienie pytania Magda.
- Wiesz Madziu, moja znajoma dentystka postanowiła zrekompensować oczekiwanie w bólu męskiej części swoich pacjentów i pomiędzy Galą czy Vivą umieściła któregoś dnia kilka numerów Playboya i CKM-u. Już w pierwszym dniu owego udogodnienia, kiedy nagle otworzyła drzwi swojego gabinetu zauważyła dobrodzieja księdza proboszcza, który z wypiekami na twarzy przeglądał rozkładówkę. Zaskoczenie w wiec i stres. Wypieki proboszcza stały się jeszcze bardziej widoczne, bo gazety nie dało się już niezauważalnie odrzucić ani schować.
- Coś czuję, że ksiądz proboszcz ma już gotowe kazanie na niedzielę – spróbowała rozładować sytuację.
A tak. Dla bożej chwały to szukać choćby u diabła – podsumował proboszcz.
Plomba w plebańskiej szczęce została wymieniona, a ona ominęła niedzielną sumę, aby nie prowokować niezręczności. W końcu to tradycyjna gorczańska wieś.
- A tak a propos dentysty. Znajomy stwierdził dzisiaj, że orgazm powinien trwać tak długo jak ból zęba.
- To była odpowiedź na stwierdzenie kumpla, nomen omen również dentysty, że seks jest przereklamowany. Ale on był w wieku pięćdziesiąt pięć.
- Mówisz więc, że dla mnie zostało jakieś dwa lata do przemyśleń i końcowych wniosków - podsumowałem złośliwie.
- Ci dentyści to erotomani. To jakaś norma, czy specyfika zawodowa?
- Cały dzień gapić się w rozwarte paszcze klientów płci obojga, to można zwariować.
Dalsze rozważania na temat prawdziwej natury dentystów przerwało pojawienie się trzech Pań w średnim wieku, z których co najmniej dwie okazały się być nauczycielkami.
Kobiety były z gór, lub jak to mawiają o tym regionie złośliwcy- granica jest za stodołą.
Końcowe rozliczenie i do zobaczenia za pięć tygodni.
Ze schodami w drugą stronę sam dałem sobie radę. W tych do domu, pomógł syn.
Z planu dnia pozostałą mi tylko lampka białego wina z jedną kostką lodu i poczta, gdzie Onet pyta: jak wyżyć za 1500zł,-  miesięcznie?
Nie dodali : Z balejazem, czy bez?
Antoni Relski
10 komentarzy
11 czerwca 2011
 Mija dzień za dniem, nabijając tygodnie i miesiące, które składają się na kolejne lata. A lata mijają coraz szybciej. I nie piszę tutaj o miesiącach wakacyjnych bynajmniej. O fenomenie przemijania przypomina mi PZU przysyłając informacje o kolejnej składce, którą trzeba zapłacić. Za dom, za samochód, za życie. Jak na razie nikt nie wprowadził polisy od owego przemijania.
Dziewiątego czerwca późnym wieczorem zauważyłem, że imieniny obchodził Felicjan, dodatkowo w tym dniu obchodziliśmy dzień przyjaźni. Jakoś tak mało rozpropagowany dzień, a szkoda.
Spodobało mi się owo połączenie przyjaźni i  imienin Felicjana. Być może autor pomysłu był pod wpływem lektury Gabrieli Zapolskiej, a konkretnie  „Moralności Pani Dulskiej”. Lubię Zapolską, a moja sympatia do niej ma całkiem  namacalny charakter. Kiedyś przebywając w jednym  ze starych domów równie Starego Sącza siedziałem w gościnnym  pokoju pośród starych ręcznie rzeźbionych mebli . Ogromny eliptyczny stół a dookoła równie solidne krzesła. Prababka moich znajomych otrzymała te meble od swego ojca chrzestnego, którym był nie kto inny jak  Franciszek Liszt. Z przyjemnością wysłuchałem  tej ciekawej historii.
- A na tym miejscu które sobie wybrałeś Antoni, lubiła siadać Gabrielka Zapolska – dodała znajoma. 
Mówiąc krótko wysiedziałem sobie tą sympatię.
Wracając do Felicjana. Drugoplanowy bohater powieści Zapolskiej, w sam raz nadawał się na przyjaciela. Małomówny, wręcz milczący świetnie nadawał się na adresata zwierzeń i narzekań, na żonę, na dzieci, na los.
Mówią, że  przyjaciele to tacy ludzie którzy potrafią przebywać ze sobą przez kwadrans bez słowa  i ten stan milczenia nie wywołuje u nich skrępowania.
Felicjan Dulski potrafił milczeć perfekcyjnie i bez skrępowania.
Użytkownicy tego imienia to ze wszech miar ciekawe postacie.
Jest jeszcze jeden Felicjan o którym nie można myśleć bez sympatii - Generał Felicjan Sławoj Składkowski  powszechnie znany pomysłodawca budowy wiejskich toalet  na jego cześć
nazwanych sławojkami.  Ile było w tym czci a ile złośliwości to już inna sprawa, ważne jest to, że  kto poczuł w niej choć raz ulgę ten o Składkowskim myśli ciepło.
Tak więc zarzuciwszy ryzykowną paralelę mogę zaproponować, aby Felicjana uczynić patronem dnia przyjaźni.
Dobry patron to tylko część sukcesu. My ze swej strony powinniśmy czynić wszystko, aby dmuchać w ten  płomyk przyjaźni pojawiający się czasami na horyzoncie naszego życia.
Oczywiście   Przyjaźń zaczniemy  cenić w pełni gdy poczujemy radość z dawania czegoś od siebie . A to rzeczywiście przychodzi z wiekiem.
Najlepszym podsumowaniem tego tekstu jest mail który otrzymałem  czterdzieści  cztery minuty po północy z dziewiątego na dziesiątego czerwca. Okoliczności zdarzenia i osoby pozwolę pozostawić sobie do własnej wiadomości, zacytuję tylko jedno zdanie z owego skierowanego do mnie maila:
- Jesteś prawdziwym przyjacielem…
Czy mogłem dostać lepszy prezent z okazji Dnia Przyjaźni?
I trochę o miłości ponieważ jako tradycyjna męska jednostka nie wierzę w przyjaźń między kobietą a mężczyzną.
Rozpocząłem końcowe odliczanie . Jutro srebrzyste skrzydła  olbrzymiego boeinga zwrócą mi moją żonę , która po tournee  w regionie lawendy i ziół  prowansalskich wraca na łono rodziny.  W domu wszystko lśni jak w wojsku podczas wizytacji generała. Dzisiaj z Młodym  doprowadziliśmy dom do blasku. Wszędzie grają promienia słońca tak,  że końcowe polerowanie mebli Młody robił już w przyciemnianych okularach . Lodówka zaopatrzona po bożemu, po okresie kawalerskiego luzu, a od jutra odżywiamy się regularnie i zdrowo. Nie zapomnimy o myciu i regularnych zmianach pościeli. Wszystko stanie się higieniczno-przewidywalne. Nie powiem że będzie nas to bardzo uwierało. Żyję tak przecież z drobnymi przerwami od trzydziestu lat.
 Mam natomiast nadzieję, że przetrwa ta nić porozumienia między ojcem a synem jaka się snuła w naszym domu przez ostatni miesiąc.
Antoni Relski
21 komentarzy
06 czerwca 2011
Jan zrobił oczko wodne w swoim ogrodzie. Bądź bohaterem, zrób to samo u siebie.
Któż nie chciały  zostać bohaterem chociaż kryteria  bardzo się zmieniły. Nie trzeba już żywym ogniem przypiekan  jak   Kmicic,  nie trzeba z karabinem w dłoni, przez kilka dni odpierać  wielokrotnie większe siły wroga. Nie trzeba nawet wzorem Bogdana Smolenia przespać się ze striptizerką.Teraz w myśl twórców reklamy wystarczy  pomalować ławkę  lub altankę pod warunkiem, że preparatem zakupionym w odpowiedniej sieci handlowej.
Będę bohaterem we własnym ogrodzie, zdecydowałem chociaż dla faceta tego rozmiaru co ja,  gdzie ego nie mieści się w  mikrym ciele,  niczym dla Bonda (Jamesa) – świat to za mało.
Ale lubi się to co zostaje nam dane. A mnie dane będzie koszenie trawy, pierwsze w tym roku. Koszenie na skarpach gdzie nachylenie sięga 45 stopni.
 Spakowałem pobieżnie samochód  ponieważ cały czas zniechęcała mnie wizja deszczu i w piątkowe popołudnie udałem się w kierunku gór.
Chaszcze które kłuły w oczy  od chwili gdy dom pojawił się w polu mojego widzenia, działały na moją wyobraźnię.  Ale to dopiero jutro. Dzisiaj póki co wyciągnąłem nabyte drogą kupna wino i zasiadłem do eleganckiej wiejskiej kolacji  z winem.
Racuchy,  tutejsza bryndza i takież korbacze czyli ser niczym żółty, w postaci długich sznurówek. Poezja.
Przygotowałem się do tego wieczoru, kupując po drodze  dwie butelki. Pomieszkujące aktualnie  na wsi teściowa i jej przyjaciółka zorganizowały się również na taką ewentualność.
 W winie wszelka mądrość - głosi  łacińska maksyma. Tylko że od nadmiaru mądrości potrafi rozboleć głowa.
Poranne delikatne  trzeszczenie skroni, było pamiątką  stanu mądrości, osiągniętego poprzedniego wieczora.
Patrząc jednak na piękne okoliczności przyrody,  zebrałem się do życia…   
Jeszcze przed śniadaniem pojawiłem się wśród bujności górskich łąk…
- Jak nie zapalisz natychmiast to wypieprzę cię z tej skarpy.
Na nic zdały się prośby i groźby. Kosiarka milczała jak zaklęta.
Ciągnąłem  linkę zapalania raz za razem  i tylko wtedy króciutko żałośnie mruczała, dając mi nadzieję na  regularną pracę. Na skroniach, po obu stronach głowy wyszły mi potężne żyły niczym dorzecza Amazonki  i czułem, że za chwilę ta wezbrana w mózgu krew zaleje mnie całego  i wszystko dokoła, kończąc radykalnie przejmowanie się nieskoszoną trawą i chwastami na skarpie.
- Ruszaj że ty pi...o jedna  – wymamrotałem pod nosem wiedząc, że zwykle przekleństwa pomagają. Pomagają w odkręceniu zapieczonej śruby, podniesieniu zbyt ciężkiego kamienia, czy w końcu odszukania  narzędzi pod koniec pracy. Jeżeli nawet nie uda sie tej śruby odkręcić, a urwana główka spadnie nam na ziemię i potoczy się w najdalszy kąt warsztatu,  to wyrzucony bluzg osłodzi porażkę.
- Rozmawiasz z kimś Antoni?
To moja teściowa, która od dwóch tygodni okupuje wiejską chałupę, wyszła niespodziewanie przed dom z siatką pełną ziemniaków, do obrania na dzisiejszy obiad.
- Z nikim nie rozmawiam. Klnę sobie tylko cichutko.
- Podziwiam Twoją cierpliwość. Ja bym to dawno rzuciła w kąt.
Co jak co ale z wazeliny teściowa ma piątkę.
Dmuchnąłem w odkręconą świecę, raczej dla zasady niż z potrzeby, ponieważ elektrody były czyste i suche. No właśnie ta suchość po kwadransie kopania wydaje mi się zastanawiająca. Skręciłem całość, łapiąc po raz kolejny  za sznurek. Zmęczona biernym oporem kosiarka poddała się rozpoczynając pracę. Najpierw delikatnie, nieregularnie, aby za chwilę rozkaszleć się na pełny regulator, wyrzucając z siebie kłęby dymu. Nie za duże kłęby ponieważ stosuję olej o niskim współczynniku dymienia. W sam raz tyle, aby manifestować swoją uległość gospodarzowi.
Pierwsze wyrywkowe i drobne koszenie  wybranych fragmentów wykonał Młody dwa tygodnie temu. Tutaj poszło sprawnie i była to taka przymiarka i generalna próba, przed czekającą mnie gęstwą dziewiczej tegorocznej trawy. Skarpa sięgająca w porywach 45 stopni nachylenia, pokryta wilgotnym mchem, była swoistym torem przeszkód . Ślizgając się na tyłku i brzuchu, zjechałem parokrotnie na sam dół zawadzając o wystające korzenie i gałęzie. Kiedy podniosłem się z kolejnego upadku wyglądałem  niczym Wodnik Szuwarek.  Mokre zielone ubranie, szkła okularów zabryzgane błotem a zza ucha wystające źdźbła  świeżo ściętej trawy.  Zaplątała się gdzieś tam  również gałązka niebieskawych dzwoneczków, jakby swoim zapachem próbowała mi wynagrodzić trud  poświęcenie i upadki.  Otrzepałem kolana, roztarłem obolały  tyłek i już miałem wrócić do koszenia, gdy uszu moich dobiegł  krzyk i wołanie o pomoc. Rzuciłem swojego Partnera w krzaki i popędziłem  w miejsce skąd  dochodził krzyk.
Nad rzeką  były kobiety. Na skarpie stromo spadającej w dół stały, zawodząc w wysokiej tonacji, wskazując na coś wskazującym palcem, inne zaś cała dłonią. Podbiegłem do brzegu. W dole, w wodzie głębokiej do kolan stał quad. A może leżał?. Kołami do góry leżał. Martwe bezwładne opony zamarły już w powietrzu i tylko woda, która omiatała wielkie głazy przemykała wartko pomiędzy gaźnikiem a cylindrem.  Bak całkowicie pod wodą zachłysnął się z pewnością wodą i bez solidnego suszenia całości nie powiezie właściciela w bezkresną i bezrogą dal.
I najważniejsze.  Pod quadem siedział jego  osiemdziesięciodwuletni właściciel. Szczęśliwie maszyneria przycisnęła go w pozycji siedzącej, ponieważ w innym wypadku mógł się śmiało w tej wodzie  utopić. Sąsiedzi mieszkający najbliżej, nie bacząc na ubranie dźwigali już pojazd, aby wyciągnąć spod niego Karola. Nikt nie wiedział czy kierowca jest cały. Na twarzy jego malował się bowiem przestrach tak wielki i głęboki, że można by to interpretować jak ból połamanych koniczyn. Wywlekli go w końcu spod metalowej maszynerii i dociągnęli do brzegu. Tutaj Jakub stanął na własnych nogach,  co potwierdziło ze kości nóg nie są uszkodzone. Gwałtowna gestykulacja w kierunku ratowników świadczyła o tym, że i z rękami wszystko w porządku.
- Toście się Swoku najedli strachu – powiedział Staszek
- I wody popili – uzupełnił Jasiek
Posadzili go na brzegu i chwilę zastanawiali się czy wrócić po sprzęt, ale w końcu wrócili.
Wspólną pomocą wytoczyli  go do góry po stromym brzegu. Miałem i ja w tym działaniu swój udział.
Quad stanął tak na trawniku w pobliżu chałupy Jakuba, kapiąc wodą  z wszystkich technologicznych otworów.
Baby poprowadziły chłopa do chałupy, gdzie miał możliwość założenia  suchego ubrania.
Dopiero kiedy wypił kubek góralskiej herbaty, zaczął oglądać ręce i łokcie śledząc zadrapania i zaczerwienienia. Wiele tych zaczerwienień  zsinieje do rana, tworząc kolorowe plamy szczególnie w okolicach bioder Karola.
- Co się stało?- spytałem pechowca.
- Bo to wicie panie Antoni. Włączyłem do tyłu  i dałem za dużo gazu, no i nim się zorientowałem to mnie pociągnęło w dół.
- Drugi raz w ciągu miesiąca Was pociągnęło - dodała najbliższa sąsiadka. - Nie czas by se Swoku na dupie siąść?
- Na dobrą sprawę, jak spadał ze skarpy to na dupie siedział – zażartowałem.
- Dobrze że mnie w obronę weźmiecie Antoni. Bo Oni by chcieli żebym już śmierci czekał z różańcem w ręce, a ja przecież mam osiemdziesiąt dwa, a do tańca się jeszcze nadaję. Tylko z tym gazem mi się trochę zapomina.
Kurde ja mam pięćdziesiąt trzy,  a zapomina mi się  dużo więcej – pomyślałem wracając do koszenia.
Kosiarka już całkiem  wystygła i znowu pojawił się problem z paleniem.  Kiedy w końcu zadziałała, wróciłem do  koszenia.  Bardziej zmęczyły mnie próby rozpalenia sprzętu niż samo koszenie. Ech to się nazywa złośliwość przedmiotów martwych. Jeszcze tylko przyciąłem żywopłot, chwaląc ograniczony areał  tej rośliny na działce. Wyniesienie mokrej trawy na wielką zieloną kupę zakończyło  zaplanowane na sobotę prace. Ciepła woda i mydło uświadomiły mi miejsca w których uszkodziłem naskórek zjeżdżając  ze skarpy. Szczypało i piekło. 
Obiad, kawa i do domu. Pozostawiłem  chałupę w dobrych rękach i skierowałem się w drogę powrotną do Krakowa. Dlaczego w sobotę? Ponieważ postanowiłem odpocząć jeden dzień w ciszy i spokoju, bez ciągłej wymiany zdań pomiędzy teściową i jej przyjaciółką.
Miarowy szum silnika głuszył skutecznie Jaromir Nohavica, który śpiewał, że świat mu  wisi kalafiorem. Wybiera się więc do Pana Boga z butelką starki.
Ja zaś odwrotnie, pomimo całego zmęczenia wolałbym raczej  za Geppert zanucić - Ech życie kocham cię nad życie, ponieważ zawsze takie konstruktywne zmęczenie na wsi, rodzi we mnie apetyt na życie.
  
Antoni Relski
20 komentarzy
01 czerwca 2011
Co tam na południu Francji?
Nie jestem zasypywany natłokiem wiadomości.
Na nic kamerka internetowa i Skype bezrobotny, mruga ikoną na pulpicie. Słaby zasięg Internetu w okolicach posiadłości spowodował zakłócenia komunikacji. Pozostała nam okazjonalna rozmowa telefoniczna i codzienny mail. Takie częste mailowanie nie stanowi dla mnie problemu. Gorzej z moją żoną, która preferuje żywe słowo. Z DNA swojej matki odziedziczyła tę umiejętność jak chyba każda kobieta.. Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma – głosi przysłowie. E-mail jest o tyle kłopotliwy, że prostą wymianę zdań wydłuża na kilka dni.
Ale cieszę się z osiągnięć żony. Była wizyta na koncercie, w eksperymentalnym teatrze, oraz na nocnym winie w urokliwej knajpce na starym mieście. Ale to wszystko pikuś wobec zdjęcia pływającej w basenie, uśmiechniętej Marii, które było załącznikiem kolejnej wiadomości. Może to nic takiego dla kogoś, kto w każdej chwili może sobie skoczyć na główkę do basenu. Gorzej zwlec się z wózka.
Zaraz po tych nowościach przeczytałem zdanie, na które tak długo czekałem:
- Na wózku da się żyć.
Jedno krótkie, bezcenne stwierdzenie.
Pośród tych wszystkich nowości, przeczytałem z początkiem ubiegłego tygodnia taką, która stała się impulsem do wzmożonej wymiany korespondencji:
  • Wczoraj wystawiłam z naszym Francuzem jego auto na tutejszym Allegro. Może chcesz kupić tylko é'_àà Euro. Okazja, bo On coś nie jest zadowolony z tego auta.Całuję Maria 
  •   …. Co zaś do ceny auta, bez okularów podałaś mi cenę jak babcia godzinę. Jakieś "e _aa",  ile to na nasze?  Pozdrawiam Antoni
  •  Sorki to eaa to 248010 EURO może jesteś zainteresowany? Całuję M
  • To  daje 992.000 zł-. To jak  dwa nowe Porsche. Chyba jedna cyferka Ci się dopisała.Też Cię kocham  Antoni
  • Wcale nie. Taką wystawił cenę i nie była to cena wysoka jak za takie auto.Całuje Kocham Maria
  • Nie posądzam naszego francuskiego przyjaciela o taką rozrzutność.Pozdrawiam  Antoni
Dyskutuj z kobietą. Mickiewicz się przypomina
…Tak się kłócą mąż i żona;
 Miasto Zgierz całe się zbiega,
A krzyk wkoło się rozlega:
“Ogolona!” “Ostrzyżona!”
Przygotowałem się merytorycznie. Posiadając dane sprawdziłem Internet. Niestety, fakty świadczą na moją korzyść. Zasiadłem nad klawiaturą i napisałem: 
  • Kochanie. Nie lubię udowadniać swojej racji (a może lubię?),  ponieważ jestem dociekliwy sprawdziłem w Internecie. Jest to ogłoszenie o samochodzie wraz z trzema zdjęciami sprzed domu. Podałem dane, co do marki, przebiegu, rocznika i opis zdjęć. Samochód widnieje z ceną 24.600 w Euro, albo 96.800  w PLNI to jest ostatni komentarz w sprawie motoryzacji.Pisz lepiej jak mnie kochasz. Tu możesz przesadzać.Całuję Antoni
Dwa dni czekałem na odpowiedź, ale doczekałem się. Być może słaby transfer danych zbyt wolno otwierał internetowe strony
  • Sorry! Za dużo o jedno zero mi się napisało i jak zawsze masz rację.Kocham Maria
Nie muszę już wzorem Mickiewiczowskiego bohatera puszczać się do Zgierza, aby przystać za żołnierza. Wyciągnąłem telefon Wybrałem numer.
- Dzwonię żeby Ci powiedzieć, że Cię kocham – nagrałem się po sygnale.

Antoni Relski
13 komentarzy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz