19 grudnia 2011

Puste miejsce

Po raz kolejny nacisnął przycisk domofonu. Guzik opisany był w dalszym ciągu imieniem i nazwiskiem, zmarłego kilka lat temu ojca. Głośnik urządzenia złowrogo milczał, co świadczyło o tym, że albo matki nie ma, albo postanowiła nie otwierać drzwi.
Przed wejściem pojawił się starszy mężczyzna, ze zrolowanym chodnikiem na ramieniu.
- Niestety u mnie nie ma nikogo – stwierdził Mariusz, uśmiechając się grzecznie.
Nieznajomy podał numer swojego mieszkania i już za chwilę burczenie zamka umożliwiło otwarcie drzwi. Skorzystał z okazji i wszedł za mężczyzną na wewnętrzne schody klatki schodowej. Skinął na syna, z którym przyjechał w tę przedświąteczną sobotę. Razem weszli na piętro.
Zastukał do drzwi, po chwili nacisnął dzwonek. Od środka dało się słyszeć małe zamieszanie.
To tylko pies, który podbiegł do drzwi i raczej z obowiązku szczeknął dwa razy. Mariusz dla zasady powtórzył czynność, aby przekonany całkowicie o bezsensowności dobijania się do drzwi, zejść w dół.
- To wyjazd w połowie udany – stwierdził zwracając się ni to do siebie ni do syna.
Z kieszeni wyciągnął telefon komórkowy. Wybrał numer i po uzyskaniu połączenia rozpoczął rozmowę.
Syneczku. Byliśmy na cmentarzu u dziadka, a teraz jestem pod drzwiami babci. Nie ma jej w domu. Bądź tak uprzejmy i spróbuj się z nią skontaktować. Dzwoń i dowiedz się jak się czuje. Przy okazji zaproś na Wigilię. Jak się zgodzi, to któryś z Was po nią podjedzie.
Ojca odwiedzał regularnie, przed każdymi świętami. Czasami bez okazji. Szeroko otwarta brama cmentarna, zapraszała w godzinach urzędowania. I te odwiedziny były paradoksalnie prostsze.
Nie miał klucza do rodzinnego domu, a solidne antywłamaniowe drzwi były dla niego zaporą nie do przejścia. Po śmierci ojca, matka dla całkowitego bezpieczeństwa wymieniła zamki.
Klucze?
On nie miał nawet numeru telefonu do swojej matki. Zmieniła i zastrzegła swój numer.
Kiedyś, gdy próbował zadzwonić, w słuchawce usłyszał – nie ma takiego numeru.
O mało nie wyskoczył z siebie. Podjechał jak wariat pod Jej dom, aby usłyszeć, że zrobiła to celowo, a jemu numer nie jest potrzebny.
Miała trochę racji, ponieważ zakupiła telefon z odczytem dzwoniących numerów i po rozpoznaniu jego numeru, notorycznie nie odbierała.
- Najgorszy syn - Przyzwyczaił się już do tego określenia.
Żartował nawet w gronie wtajemniczonych znajomych, że jednak w sercu matki jest dla niej „naj”
Natomiast w samotności, oczy robiły się wilgotne, a słona łza nie raz spłynęła mu po policzku.
Szczególnie dotkliwie znosił to odrzucenie, w takich dniach jak Wigilia i Dzień Matki.
To nakrycie dla niespodziewanego gościa, stało i czekało właśnie na Nią. W jakiś nieracjonalny sposób wierzył, że otworzą się drzwi i pojawi się Ona, aby połamać się opłatkiem, z nim i całą jego rodziną.
W tym roku również nie spełni się to marzenie.
Pochodził z przeciętnej rodziny, bez jakichkolwiek oznak patologii. Tylko ojciec starał się, aby z tej przeciętności wychylić się choć o czubek głowy. Drogi które wybrał do celu bywały dyskusyjne, ale uczciwe. Faktem jest jednak, że to wychylenie mu się udało.
Matce przeciętność odpowiadała najbardziej. Ba. Gotowa była pochylić głowę, aby broń boże nie wysunąć się z szeregu na milimetr. Ojciec chciał być światowcem, nawet takim przaśnym socjalistycznym znaczeniu, Matce wystarczał niedzielny spacer do kościoła. Nie spełniło się jej marzenie o tym, aby wspólnie z mężem siedzieć w kuchni, przy kubku herbaty i komentować ludzi spieszących skądś, dokądś. Bezpiecznie zza zasłony okiennej szyby.
Niezgodność charakteru, tak nazywa się powód wielu rozwodów. O rozwodzie nie mówiło się jednak w jego domu, wszak małżeństwo to rzecz święta.
Z wiekiem rozdźwięki pogłębiały się, a ich kumulacja nastąpiła w okresie, kiedy organizm kobiecy wycofuje się ze swego powołania. Urazy i różnice zdań urosły do rangi mitycznej i zaczęły dominować w każdej przeżytej chwili.
W końcu okazało się, że niezbędna pomoc lekarza jest już trochę spóźniona, Ona na tę pomoc ciągle się nie zgadzała. Robiła to w zgodzie z przepisami prawa. To chory decyduje, czy ma się leczyć, czy nie.
I tak złamana noga powoduje taki ból, że chory nie waha się ani chwili. Złamana dusza powoduje, że postrzegasz wszystkich jako chorych, bądź stanowiących dla ciebie realne zagrożenie. Wszystkich z wyjątkiem siebie.
- Ja mam się leczyć ? - pytała - to wy nadajecie się do leczenia.
Zgodnie z polskim prawem, aby kogoś przymusowo leczyć należy najpierw sądownie go ubezwłasnowolnić.
Stało się to, po bardzo głębokim namyśle. Spotkało się ze zdecydowanym sprzeciwem jej rodziny.
Mówiąc krótko kontakty rodzinne zostały zakończone. Obrażona rodzina złożyła stosowne zeznania w sądzie. Połowiczny sukces, czyli krótki pobyt w szpitalu.
Leczenie ma sens, jeżeli prowadzone jest do końca. Po sześciu tygodniach, wypisana z receptą już sama decydowała, kiedy łykać tabletki. Zdecydowała że wcale nie będzie.
Nie udało się namówić żadnego lekarza na domową wizytę. Pacjent musi chcieć, pacjent musi przyjść.
Dawne problemy powróciły ze zdojoną mocą. Dołożył się do tego „spisek z celu ubezwłasnowolnia”.
To pamięta im wszystkim, do dzisiaj.
Niedługo własny mąż stał się kobieciarzem, alfonsem, a na koniec szefem grup przestępczej.
Ojciec żałował decyzji o przymusowym leczeniu. Do końca życia gryzł się, że być może, było to zbyt brutalne. Tak myślał nawet wtedy, gdy w środku nocy budził go patrol policji, bo ponoć dręczy żonę.
Policjanci po kilku wezwaniach przestali przychodzić. Rady ich ograniczyły się do stwierdzeń
- Musicie ją leczyć
Powtórzyć procedurę ubezwłasnowolnienia? Skazane na niepowodzenie. Przecież ona nikomu nie zagrażała.
Uważała tylko, że rodzina to coś najgorszego na świecie, co przytrafiło się w jej życiu.
- Póki żyję biorę to na siebie - mówił ojciec.
A kiedy zmarł, przez chwilę wydawało się, że coś drgnęło.
W atmosferze pogrzebu i żałoby nastąpiła wyraźna poprawa relacji rodzinnych. Były i spotkania. To nic, że bez klucza i numeru telefonu.
Nie to jest ważne. Rozmawiała z jego dziećmi, a zdarzało się, że przez nieuwagę odpowiedziała i jemu.
Chwalił się potem żonie i z wypiekami na twarzy mówił – Moja matka dzisiaj rozmawiała ze mną.
Jego najstarszy syn został dopuszczony do tajemnicy, otrzymał numer telefonu.
Spadł na ciebie Synu obowiązek utrzymywania łączności z babcią, w ramach kontaktów rodzinnych.
Jak to jednak z młodymi bywa; Mariusz wielokrotnie prowokował go do telefonu.
- Dzwoń i opowiedz.
- Możesz sam zadzwonić. Dam ci numer – próbował podzielić się odpowiedzialnością Pierworodny. - Najpierw spytaj, czy babcia się na to zgadza.
Nie zgodziła się.
Kiedy w ramach chwilowej poprawy stosunków, zamówiła u niego filtry do odkurzacza, przywiózł je już następnego tygodnia. Pięćdziesiąt kilometrów dzielące jego dom z domem rodzinnym poszło jak z bicza strzelił.
Zapytał, czy wymienić?. Zgodziła się. Zrobił to na jej oczach, aby wszystko było jak trzeba. Cieszył się, że w końcu był pomocny. Godzinę po tym gdy wrócił do siebie, zadzwoniła.
Okazało się, że podmienił jej odkurzacz. Ten który kupiła na raty. Płakała donośnie rzucając w niego pytanie - Dlaczego?
Dlaczego ją tak gnębi. A jeżeli posunął się do zabrania odkurzacza, z pewnością ukradł tez kosiarkę, przedłużacz, a nawet łopatę do śniegu.
Jak zaprzeczyć słowom rozżalonej starej kobiety?
- Był czerwony, ten też jest czerwony, ale to inna czerwień.
Kiedy kupiła nowy egzemplarz za swoją wdowią rentę, oglądał go z przedpokoju.
Odległość czterech metrów, być może wystarczy do zabezpieczenia alibi.
- Musisz ją leczyć, ona jest chora – ostro napomniał go kuzyn, reprezentant rodziny, która się od niego odwróciła.
- Ja to mówiłem wiele lat temu – odpowiedział i zaraz spytał - Muszę to zrobić poprzez sąd. Pomożesz mi?
Odmówił, nie chcąc się w to mieszać. Ale jego wrażliwa dusza doznała uspokojenia. Wskazał problem , a nawet podsunął rozwiązanie.
Czas mija, choroba postępuje. Jest mu żal własnej matki.
Są chwile, w których zaczyna wątpić w istnienie Boga, albo chociaż w Jego nieograniczone miłosierdzie. Potem jest za to wstyd, ale szuka przyczyn i odpowiedzi na proste pytania.
Tutaj jednak nic nie jest proste. A odległość jaka ich dzieli dodatkowo komplikuje sytuację.
Kiedy pojawiają się wizje, współczuje jej. Postacie w domu, pojawiające się i znikające. Postacie za drzwiami, widoczne w wizjerze, Filmy wyświetlane na ścianach, drzwiach i obrazach.
Kolorowe i straszne. Czerwone i złote na zmianę.
Kiedy pyta go, dlaczego tak ją dręczy, napuszcza ludzi, wyświetla filmy, poczuł, że wszystkie uprzedzenia, które miała do swojego męża ulokował a nim. Stał się żywym symbolem, uosobieniem zła w czystej postaci.
Każda wizyta z tych, które udało mu się zrealizować, była jakby wchodził w film „Piękny umysł”
Jakby przeżywał go w sobie.
Współczuł jej serdecznie, widząc jakim koszmarem jest każdy przeżyty dzień. Nie potrafił pomóc, tak jak kiedyś nie dał rady zapobiec tej katastrofie.
W czasie poprzedniej wizyty napomknął o lekarzu. Sam wspomniał, że bywa, aby ja ośmielić.
- Ty musisz – powiedziała - Prowadząc takie podłe życie. Ludzie się już na tobie poznali.
Od tej pory nie dzwoni, bo nie ma o czym rozmawiać z wyrodnym synem, który robi niej wariatkę.
W okolicach imienin, urodzin czy Dnia Matki, profilaktycznie nie odbiera telefonów. Na Święta nie pozwoli się zaprosić. Zamknięta za stalowymi drzwiami, żyje z przeświadczeniem wielkiego serca, które próbowała okazać dzieciom. To serce, serce matki krwawi. Przecież dzieci okazały się takimi niewdzięcznikami. Zamknęły ją w szpitalu, to pewnie by i pozbawili wszystkiego.
Licznik nie ubłagalnie tyka. Z dnia na dzień matka Mariusza staje się coraz starsza. A gdyby nie daj Bóg...
Nie dostanie się do domu. A wyważać za każdym razem gdy nie odbierze telefonu?
Już teraz wtajemniczeni, czyli cała starsza populacja małego miasteczka pokazuje go palcami.
Bezwzględny, syn marnotrawny.
Na co liczyć ? po tak dramatycznych opowiadaniach gnębionej matki
Ci którzy starają się zachować dystans, czyli z reguły faceci, nie wskazują palcami, ale też dla spokoju w domu nie zabierają się do okazywania wsparcia.
A on?
Kocha ją jak kocha się matkę. Zwykłą synowską miłością, która okazała się tak trudna w realizacji.
I zazdrości innym rodzinnego domu. Tej przysłowiowej pomidorowej, przy której mógłby powiedzieć – wiesz mamo jest mi źle.
Bo komu miałby to powiedzieć?. Kiedy myśli o tym zapalając ojcu znicz, odpowiada mu tylko chłód granitowej płyty.
Zaraz też zdaje sobie sprawę, że ojciec kiedyś milcząc, starał się go uchronić od czekających go kłopotów.
- Dopóki żyję... – Wie co miał wtedy na myśli.
Kiedy przeglądał komentarze pod artykułem o okolicznościach śmierci znanej kiedyś piosenkarki, nie mógł pohamować złości.
Gdzie były dzieci. Przychodzą dopiero na otwarcie testamentu?” - grzmiał komentarz.
Ja bym tak łatwo i nie odszedł od drzwi matki” – określił swoją determinację ktoś inny.
Jak łatwo ferować wyroki, nawet gdy nie zna się szczegółów. Jak łatwo skrzywdzić ludzi.
Jakiś czas temu, po obejrzeniu interwencyjnego reportażu o kobiecie, która magazynowała śmieci w domu – zamyślił się głęboko.
Redaktorka niczym młody wilk dopadła i osaczyła córkę bohaterki reportażu.
Podtykając na wizji mikrofon pod nos spytała
- Gdzie Pani była? Jest Pani w końcu córką
- Boże, abym nie musiał stanąć przed takim pytaniem - powiedział do żony. Kto uwierzy, że byłem na wyciągnięcie ręki, tylko po drugiej stronie drzwi.
Wieczorem zadzwonił Syn
- Rozmawiałem z Babcią, nie przyjedzie na Wigilię. Pójdzie do siostry. Prosiła żebym pojawił się po świętach. Ma mi coś ważnego do powiedzenia. To tyle.
Tylko tyle i aż tyle. Mariusz nie musi myśleć o najgorszym. Z drugiej jednak strony już wie, że i w tym roku nakrycie będzie tylko symbolem gotowości przyjęcia. Tradycją.
Może za rok ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz