03 stycznia 2012

Mądrości Ksiu-Tanga

Mai-Chim szedł wąską ścieżką  ułożoną nad  brzegiem  stawu.
Złote liście spadające z drzew, utworzyły kolorowy kobierzec na żwirowych alejkach.  Kilku ogrodników  z wielkim zapamiętaniem  zbierało kolorowe liście do wielkich wiklinowych koszy, które  następnie  opróżniali, usypując  pryzmę w rogu parku.  Mai  spacerował  pomiędzy  uwijającymi się  robotnikami podziwiając uroki października, kiedy w oddali zauważył  swojego nauczyciela i mistrza.
Specjalista od kaligrafii   Ksiu Tang  stał na brzegu wcinającego się w jezioro pomostu.  Patrząc w ciemnozieloną toń  stawu, rzucał w nią  małym kawałkiem żwiru na przemian z kawałkiem precla. Kolorowe ryby, które nadpłynęły do brzegu pomostu, chwytały kamyki  i chleb z tą samą łapczywością.  Z tą jednak różnicą, że okruchy żwiru wypluwały natychmiast. Rozmoczone kawałki precla pochłaniały z dużym zapamiętaniem.
- Jakąż to mądrość  objawił Ci świat  o Szlachetny  Tangu?  - Spytał  Mai - Czy ten kamień i chleb nie są  na przykład symbolami prawdziwej i fałszywej wiedzy. Fałszywą wiedzę odrzuca się zaraz, gdy tylko minie fascynacja powierzchowną urodą, zaś  ta prawdziwa  jest podwaliną pod wszelkie dobro?
- A czy ze wszystkiego musi wynikać jakaś mądrość? – Odpowiedział pytaniem  Mistrz - Codziennie budzimy się, wstajemy  czyniąc zadość naszej fizjologii.  Jemy i pijemy na przemian, aby dotrzeć do  kresu dnia. Jakaż mądrość wynika z tego codziennego powtarzania siebie?  Z powodu każdej porannej kupy robimy się lżejsi, nie mądrzejsi.  Dzisiaj dla zgrywy  karmię ryby kamieniami.  Czy  więc ze wszystkiego musi płynąc mądrość?
Patrząc gdzieś daleko ponad głową Mai Chima dodał:
- Zrób co chcesz z tym co ode mnie usłyszałeś  i odejdź w pokoju.
- No tak- pomyślał Mai. Mistrz jest zdenerwowany, to zawęża postrzeganie świata. Jak się nie denerwować?. Źle się żyje nauczycielom kaligrafii w czasie kiedy króluje Word. Microsoft Word.
Wnioski  wyciągnąć można nawet z wymyślonej  przez siebie historyjki.
A wnioski wyciągnęły się okolicznościowe.
- Może więc nie bacząc na fizjologię wypić  i zakąsić?. Szczególnie, że czas poświąteczny i noworoczny.
Od słów do czynów, niczym w monologu Wiesława Dymnego.  Było mniej więcej tak:  
A w czwartek, to piliśmy wino. Białe Cabernet Savignon. Trochę mnie dziwiła ta biel, ale nowy świat zadziwia co chwilę.
A w piątek, to piliśmy wino czerwone, z Afryki. Dowiedzieliśmy się  bowiem z żoną, że w sobotę wpadną znajomi.  Oni dla odmiany nie lubią wina, a więc  planowany, sobotni urok degustacji nie wchodził w rachubę
W sobotę więc,  to piliśmy wódkę z powodu tego wspomnianego tatara, który zgodnie z  tradycją musi być zapity zmrożoną wódką, a nie jakimś tam kwasem z  Toskanii. Tak mówi znajomy.
Prawdę powiedziawszy, nie jestem entuzjastą włoskiego wina. Jest dla mnie zbyt delikatne. Swoją drogą, dziwne to, że ci pełni temperamentu i porywczości Włosi robią takie delikatne wino.
Robią też delikatne buty, znane z braku trwałości.
- Włoskie buty dobre są do trumny – to z kolei  stwierdzenie kolejnego z moich znajomych.
Ale w to sobotnie popołudnie nie wybierałem się w smutne rejony mojego życia tym bardziej do trumny, chociaż żegnaliśmy stary rok.
A o północy, to piliśmy wino z bąbelkami, które o dziwo okazało się właśnie włoskie.
Po tatarze  z zimną wódką nie mogłem docenić delikatności wina, ale nie o to chodzi, gdy trącasz się szkłem przy dźwiękach Dzwonu Zygmunta.
Oby nam się …
A w niedzielę,  to piliśmy wino  czerwone i białe, a nawet musujące. Goście również  się zmieniali. Inni do każdego rodzaju.
Na szczęście, na zdrowie, na ten Nowy Rok.
A w poniedziałek,  to piliśmy herbatę. Z tym, że je zieloną z dwóch torebek, a żona wiśniową w ramach wspomnień po tym lecie, co już go od dawna nie ma.
- Nie mógłbym  mieszkać w tej całej Ameryce - stwierdziłem pociągając spory łyk zielonego naparu. Oni ciągną te swoje drinki codziennie, a ja po kilku dniach mam już nieskrywaną niechęć. To chyba efekt tajnego porozumienia mózgu z wątrobą.
- Tak nie będziemy pić żądnych alkoholi przez najbliższy miesiąc – wyrzuciła z siebie żona. Ona jest taka szybka do składania deklaracji.
- Kochanie –  przypomniałem  –  skrój obietnice na swoją miarę. Już za cztery dni kolejny długi weekend i święto. Mówiąc krótko, Trzej Królowie czyli…
- Kacper Majcher i Baltazar – popisał się swoją wiedzą Młodszy, który zagubił się jakimś przypadkiem w strefie przebywania geriatrycznej mafii.
- Melchior, nie  Majcher. Zlituj się Syneczku – poprawiła go żona.
- Wiesz, Google na smartfonie ma taką małą czcionkę – znalazł błyskawiczne usprawiedliwienie
- A wychowanie?
- Wychowanie to trudna sprawa – zauważył Syn.
- Kiedyś to był tylko dylemat: Bić? Czy nie bić?. Prawie jak z Hamleta.
- Ja też myślałem, że ten drugi to Majcher i to jeszcze przed wymyśleniem samrtfonów – przyznałem się żonie,  ale dopiero wtedy, gdy Młody zamknął drzwi do swojego pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz