04 marca 2012

Butelka w sieci

Co prawda mija już powoli acz niebłaganie czas, kiedy wszystko załatwiało się za pomocą flaszki. I nie mam na myśli inflacji która zmieniłaby ten wymiar wdzięczności do dwóch flaszek. Po prostu ogólna dostępność wszystkiego na rynku  powoduje, że z reguły wystarczy zapłacić, aby mieć.  Nową jakość zyskało po latach  powiedzenie, że od czasu kiedy Fenicjanie wymyślili pieniądze, wdzięczność nie jest już taka uciążliwa. O prawdziwości i popularności tego przysłowia świadczą co rusz odkrywane przez CBS CBA  afery i  publikowane informacje o stanach szwajcarskich kont świecznikowych postaci.  Tym niemniej u ludzi w pewnym wieku, pokutuje dalej powiedzenie:
- Za to  masz u mnie flaszkę. Tak mówi nie jeden mój znajomy.
- Pod warunkiem, że wypijemy ją wspólnie  - dodaję zawsze.
I ten nasz dialog, wydawać by się mógł takim „austriackim gadaniem”, gdyby nie rozmowa  z połowy ubiegłego tygodnia:
- Tych flaszek zebrało nam się już  tyle, że czas były coś naruszyć z tej piwniczki wdzięczności
- Tylko jak to zrobić, gdy dzieli nas ponad sto pięćdziesiąt kilometrów, a każdy lubi jazdę samochodem i ma rodzinne obowiązki?
- Wiesz co - stwierdził Znajomy  -  jeżeli może być seks na odległość i ktoś brandzluje się  na Skypie,  patrząc na panienkę z drugiego końca Polski, to chyba możliwym jest wypicie w ten sposób kilku butelek wina?
- A nie trąci to trochę takim piciem do lustra?
- W lustrze to ty widzisz swoją  pomarszczoną twarz. A na imprezie przez Skypa zobaczysz moje hedonistyczne  oblicze.
- Wiesz co. Zaryzykuję.
Uzgodniliśmy szybko jakie wino pijemy. Dogadaliśmy też kiedy zasiadamy do stołu.
W piątek, późnym wieczorem, rozpoczęliśmy  piknik wdzięczności.
On mi był coś winien, ja jemu. Kupiliśmy więc po dwie butelki południowoafrykańskiego wina. O ustalonej porze zalogowaliśmy się do sieci.
No cóż. To całkiem nowe, dziwne doświadczenie.
Trudno powiedzieć czy to mi się podobało czy nie.
To tak jak w dowcipie o góralu, z niezłym stażem małżeńskim, któremu pewien letnik zaproponował, aby spróbował małżeńskiego seksu przy włączonym świetle.
Na pytanie - jak było? Odpowiedział z góralską powściągliwością
- Mnie? Jak zawsze. Ale za to dzieciska miały wielką uciechę.
Wino czerwone  smakowało mi jak zawsze. Spotkałem się tylko ze złośliwymi docinkami  ze strony domowników, dla których widok z boku był z pewnością dosyć zabawny.
Aby odeprzeć zarzuty picia do lustra, chociaż w przypadku wina to uchodzi, podjąłem pewne działania  
Po  pierwsze musiałem podzielić się winem i impreza zrobiła się pół na pół. Pół tak, pół siak. Bo jak to bywa w takiej sytuacji?  Szanowna małżonka za swój patriotyczny obowiązek uznała konieczność  skomentowanie, albo dopowiedzenie  czegoś do zasłyszanej rozmowy. Z niezłym więc powodzeniem udało jej się obniżać mój prestiż.
Ja mam świadomość że to tylko żarty. Ale nie każdy funkcjonuje na tym samym etapie  dowcipu. Niektórzy biorą życie wprost. A potem zaczynają się komentarze.
W końcu, nie jesteśmy tacy jak o sobie mówimy. Mówimy o sobie tak, jak chcielibyśmy być postrzegani. Mówiąc żartem - w rozmowach budujemy wizerunek skromnego macho i rozbudowanym intelektem i wewnętrzną wrażliwością. I to wszystko przy tysiąc pięćset pensji. I pewnie bylibyśmy w stanie w to uwierzyć,  gdyby nie najbliżsi, którzy potrafią wyciągnąć  cegłę z tego mozolnie wznoszonego cokołu.
Oczywiście, najlepiej robi się to przy obcych. Publika rzecz ważna.
Na pytanie - dlaczego ? Odpowiedź jest jedna. To działanie terapeutyczne. Szpilka  szyderstwa spuszcza powietrze z tego balonika zarozumiałości.
No normalnie trzeba by wypuścić takie odznaczenie  „Sprawiedliwy wobec własnej rodziny”  i dekorować wszystkie żony.  Piszę sprawiedliwy, gdyż od czasu do czasu można by przypinać ten medal również własnym dzieciom.
Dzięki Bogu, tu wierzę w jego wolę sprawczą, żona poczuła się senną i opuściła Web- imprezę. Spotkanie utraciło część uczestników ale zyskała na dynamice.
Znajomy, przy drugiej flaszce rozkręcił się. Mnie, w co trudno w zasadzie samemu uwierzyć, przypadła rola słuchacza. W ciszy piątkowego wieczoru, puściły hamulce zwierzeń.
W zasadzie, trzymając się terminologii używanej powyżej, nadał żonie medal sprawiedliwych. Alkohol wyzwala emocje , a wino w przeciwieństwie do wódki, pozwala je artykułować w jasny sposób.
Narzekał na podcinanie skrzydeł przez  najbliższą osobę. Może nawet nie podcinanie a wyrywania po jednym piórku.
-  Z razu tego nie widzisz lub o to nie dbasz. Myślisz sobie dam radę będzie OK. A kiedy przyjdzie wzbić się, okazuje się, że ze skrzydeł zostały tylko kikuty pokryte gęsią skórką. One tak błazeńsko machają w bezlocie. Po co to? Pewnie  po to, żeby facet nie odleciał. Ale po co im nielot jeżeli całe życie marzą o orle?
- Nie wiem – odpowiedziałem, nie będąc do końca szczery -  ale ja staram się idealizować damskie zachowania. Moja kobieta świadczy o mnie, a więc niechaj w moich oczach będzie wspaniała.
 - No właśnie – emocjonował się -  One zaś chcą pokazać, że własnoręcznie wyrwały nam kły i siekacze. I że jemy z ręki. A potem pretensje, że facet nie jest dziki jak czarna pantera. Nie zrywa z niej odzienia, nie wpija się w rubiny warg.
Może jestem już stary, ale pamiętam, że jak byłem dzieckiem miałem już wyrobioną świadomość. Nie można mieć wszystkiego.
Kurwa!. Chyba się jeszcze napiję, ale w barku została mi tylko łącka śliwowica, albo greckie Quzo. I nie wiem co gorsze?
Mnie również od niepamiętnych czasów zalegała butelka Quzo. To jakaś pamiątka po podróży. Ze względu na anyżowy smak, który lubi powracać czkawką do  samego rana, nie odważyłem się do tego przyznać.
- Chyba umrę, a nie zrozumiem kobiet – podsumował.
- Ja nie umieram, ale a barku mam tylko orzechówkę – ponownie skłamałem – Nie chcę psuć smaku wina. Co do smaku wina, wyznanie było szczere.  
Musimy to kiedyś powtórzyć – podsumował  Znajomy.
- Koniecznie – powiedziałem – Zalegamy sobie jeszcze kilka flaszek. Mówiąc krótko, zdzwonimy się.
Zaraz też doszło do mojej świadomości, że to określenie – zdzwonimy się – to odkładanie spotkania w daleką i nieokreśloną przyszłość.
W końcu nie pierwszy raz piję wino na smutno. Albo te smutki przychodzą po wypiciu.
Pierwszy raz spotkałem się z dosłowną „samotnością w sieci”. Bo zatytułowanej tak książki Wiśniewskiego nie dałem rady doczytać do końca.
Bo być może nie jestem takim do końca smutasem i samotnikiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz