23 kwietnia 2012

Krawiec ciężki i lekkie wino

W piątek odwiedziłem lekarza. Oczywiście po drodze zepsuł mi se samochód i musiałem najpierw zawinąć się lekarza od samochodów. Mechanik zrobił szybko to co do niego należało. Szczuplejszy o stówę ruszyłem w pościg z czasem. Przejeżdżając skrzyżowania na przy zmieniających się światłach, dotarłem do przychodni, na około dziesięć minut przed zamknięciem. Na żadne wyciągnięcie karty nie mogłem już liczyć. Udało mi się natomiast napaść lekarkę w przejściu między gabinetami i pokazać jej moją książeczkę z wynikami pomiaru cukru. Pokiwała głową z uznaniem, chociaż prawdę mówiąc mam brzydki charakter pisma.
- Jest dobrze – powiedziała. I były to słowa których każdy oczekuje. Że jest do dupy, dowiaduję się za każdym razem gdy włączę telewizor.
Zostałem też zwolniony z pomiarów w środku nocy. Ponoć mój organizm jeszcze produkuje.
- Wiem – odpowiedziałem - Zauważam to codzienne w toalecie.
Uśmiech zagościł na zmęczonym obliczu mojej doktorki, chociaż dowcip był z gatunku gównianych.
Ponieważ cykl pomiarów zakończyłem dnia poprzedniego, ze spokojem otworzyłem piątkową butelkę wina.
W sobotę po kawie wziąłem się za mierzenie garniturów. Ślub Starszego już tuż tuż.
Obydwa ubrania kupione w okresie prosperity wagowej.
Kiedy ubrałem na siebie wszystkie elementy, to znaczy spodnie i marynarkę pokazałem się żonie.
On jest tak obszerny, że wystarczy mi założyć czerwone, za duże buty i mogę w cyrku robić za clowna. Na dowód moich słów puściłem spodnie, starannie przytrzymywane lewą ręką.
Spodnie jak na komendę spadły mi do samych kostek.
- To chyba popisowy numer w cyrku. Nie?. Opadające gacie klowna.
Udałem się też zaraz do krawcowej ciężkiej, w celu dopasowania. Pod wskazanym adresem powitała mnie filigranowa dziewczyna, która z zapamiętaniem zaczęła wbijać we mnie szpilki. Czułem się trochę jak na dalekowschodnim masażu z akupunkturą.
Po dokonaniu obmiaru delikatnie zdjąłem to wdzianko jeża. Pani podsumowała mnie i wyznaczyła termin przymiarki.
- Za tę cenę to mógłbyś kupić nowy garnitur – skomentował Młody
- Ale nie taki? Dałem za niego kupę kasy i byłem w nim trzy razy. Aż serce się kraje.
Drugi też nie jest nadużywany.
Az jestem ciekaw co z tego wyjdzie.
Zawsze jest czas na zakup. Tylko na cholerę mi kolejny wieszak w szafie.
Wykorzystałem tym samym cały tygodniowy limit na przymierzanie i nie zajrzałem nawet do żadnego sklepu.
Nie było zresztą czasu, bowiem żona przebierała już kółkami nerwowo. Za chwilę mieliśmy się pojawić z młodymi i ich ojcem na degustacji, w miejscu organizacji wesela.
Trudnej roli kierowcy, podjąłem się ja.
Było to o tyle bolesne że oprócz potraw degustowano i zatwierdzano wina do posiłków, a ja z każdego spróbowałem w ilości łyżki do zupy.
Degustacja, przekomarzanie z szefem kuchni oraz managerką imprezy trwało chwilę. W końcu to my byliśmy po posiłku. Poza tym część, spora część, a w zasadzie to wszyscy poza mną degustowali wino. Rozmowa była jak przy winie, swobodna.
W pewnej chwili zauważyłem, co natychmiast wyartykułowałem, że managerka i szef kuchni działają w myśl hollywoodzkiej zasady. Dobry glina i zły glina. Kucharz dałby wszystko, manager liczy koszty.
Wspólnym wysiłkiem menu zostało klepnięte, a my udaliśmy się w stronę powrotną. Powrót został przerwany towarzyska wizytą u przyszłego teścia mojego syna. Tam przy kawie i drożdżowym cieście z kakaem, napadliśmy na młodych by przedstawili nam scenariusz tego „naszego - ich” najważniejszego ślubu. Tę skrupulatność i skłonność do planowania osiąga się chyba z wiekiem. Póki co swoje ślubne scenariusze Starszy zamknął cytatem z Mickiewicza:
- Wszyscy staną w rzędzie, my z Kasią na przedzie i jakoś to będzie.
- No tak, ale jaki ten rząd ma być? - pytamy - Pojedynczy? podwójny?. Z lewej czy prawej strony kościoła?
A może tak jest lepiej? Zdrowiej?
Z miłej atmosfery pogaduszek wyrwałem brutalnie moją żonę. Najpierw dyskretnie a później demonstracyjnie pukając w zegarek.
Kiedy w końcu siedzieliśmy w aucie stwierdziłem, że jeszcze chwila, a stukałbym zegarkiem o blat ławy.
- Ja tak rzadko wychodzę – oceniła żona. Poza tym jeszcze wcześnie.
- Jakie wcześnie?
Wyjaśniło się. Ubierając wyjściowy zegarek, nie zauważyła że chodzi on jeszcze według czasu zimowego. Stąd to ociąganie.
Kiedy to była ta zmian czasu? Może rzeczywiście rzadko wychodzimy.
Wychodzimy? W sobotę robiłem za kierowcę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz