22 maja 2012

Dobre i złe przyzwyczajenia


Pojawienie się tego zdjęcia sugeruje, że rozpoczął się dla mnie sezon rowerowy. Może i późno, ale wcześniej były niezwykle chłodne poranki. W sobotę zasiadłem za srebrną kierownicą mojego, w dalszym ciągu żółto-niebieskiego roweru i wyjechałem w podróż testową. Chciałem zorientować się jak długo będzie trwała jazda do pracy, bez nadmiernego napinania muskułów. Okazało się, że relaksacyjna jazda nie trwa zdecydowanie dłużej. Dodatkowo okazało się, że nogi wdzięczne są za dziesięciokilogramową obniżkę wagi i powstrzymały się od drżenia, gdy zsiadłem z siodełka. Zdecydowałem że mogę. Stwierdziłem to z niejakim zadowoleniem.
Tak trochę szpanuję przed samym sobą, ale co tu ukrywać mam z tego kupę radości. Szczeniacką radość soboty zaburzyły mi wydarzenia z drugiej połowy dnia. Organizm przypomniał mi, że nie jestem już szczeniakiem i mam swoje pięćdziesiąt plus. Dodatkowo biorę różne tabletki. Na niektórych znajdują się ostrzeżenia. Nie chcę jednak już do tego wracać.
Dzisiaj rano ubrany w sportowy strój stanąłem przed lustrem. O mój boże. Spodenki dopasowane kiedyś do figury wiszą niczym wyśmiewane kiedyś dynamówki, z których wystają krzywe i nieopalone nogi. Jedynie koszulka wykonana z termoaktywnego materiału dopasowała się łaskawie do figury. Fascynujące jest to, że jazda do domu samochodem trwa tyle samo co rowerem. A to jest aż trudne do zrozumienia. Stanąłem na środku mostu i zrobiłem fotkę. Jako dowód. Gdzieś tam zatrąbiła na mój widok przyszła synowa, machając radośnie dłonią. Odmachałem. Straszy również kręcił w tym czasie pedałami tylko w innym kierunku.
Gdyby tak podciągnąć wózek żony jako rower, boć to przecież pojazd na kołach poruszany siłą mięśni to i ona należy do grona hołdujących temu zdrowemu trybowi życia. Młodszy Jako jedyny zdradził ekologię i wczoraj wieczorem przemierzał ulice, popierdując dźwięcznie sportowym tłumikiem. U żony wyrobił się nawet pewien odruch. Kiedy słychać za oknem dźwięk przejeżdżającego szybko motocykla, odwraca się do mnie i pyta:
- A Kuba to przypadkiem nie poszedł na motor?
Korzystając z odnalezienia okularów do czytania, zapoznałem się z wywiadem jakiego Piotr Kraśko udzielił Marcinowi Mroczko z redakcji Onetu. Nie jest to najnowsze wywiad, ale wpadł mi w ręce, albo w oczy. Jak kto woli.
Tematem rozmowy była jego najnowsza książki zatytułowana Rwanda. Tak jak dla amerykanów Polska to matecznik białego niedźwiedzia tak dla mnie Rwanda to jeden wielki konflikt, naznaczony śmiercią wielu niewinnych ludzi.
Kraśko powiedział, w jaki sposób Amerykanie i nie tylko zresztą oni, przyjmują informację o śmierci ludzi w krajach tak zwanego trzeciego świata:
W jednej z amerykańskich redakcji ułożono taki algorytm według, którego układano kolejność newsów. Chciano ustalić ile górników musiałoby zginąć w katastrofie chińskiej kopalni, żeby zainteresowało to kogoś w Nowym Jorku. Tam ciekawsza dla ludzi będzie wiadomość o tym, że strażak zdjął kota, który wlazł na drzewo w Central Parku, niż to, że tego właśnie dnia setka dzieci umarła z głodu w Sudanie. Pod tym względem jednak Europejczycy nie są o wiele bardziej wrażliwi. Coraz mniej interesuje nas świat.”
Przerażająca jest ta łatwość przyjmowania do wiadomości cudzych nieszczęść.
Bo co to nas obchodzi? Wszak to tak daleko od nas.
Że nie jesteśmy tacy ?
Że cechuje nas typowo polska wrażliwość na cudze nieszczęścia?
Tak? Spójrzmy sobie głęboko w oczy.
Ilu z Nas elektryzuje wiadomość w wieczornych informacjach:
Dwudziestu górników zginęło w kopalni...
Wzrok nasz natychmiast ląduje na ekranie monitora lub TV
- w RPA – brzmi głos redaktora.
- Dzięki Bogu nie u nas – myślimy i wracamy do swoich zajęć.
Tamtejsza śmierć ma przecież taki sam ciężar gatunkowy - umiera człowiek.
Do nieszczęść i tragedii można się przyzwyczaić i o tym autor również wspomina
A nam pozostaje tylko data i statystyka do zestawień.
Wisława Szymborska napisała wiersz – Obóz głodowy pod Jasłem, „przerabiany” na lekcjach polskiego. Być może dlatego go pamiętam. A może utkwił we mnie z innych powodów?
Historia zaokrągla szkielety do zera.
Tysiąc i jeden to wciąż jeszcze tysiąc.
Ten jeden, jakby go wcale nie było
A za lat kilka, pomyłka w liczbie ofiar kontynentalnego konfliktu o 50 tysięcy, skutkować będzie ewentualnym obniżeniem oceny o jeden stopień.
Tyle wart jest strach i śmiertelne cierpienie jednego człowieka.

13 komentarzy:

  1. ...a ja bym się tak do końca niezgodziła z tobą...serwowane nam są przeważnie wiadomości plotkarskie, brukowe...a mnie nie obchodzi kto kogo siekierką w melinie...Co na świecie, co w gospodarce ( nie tylko naszej ), co w polityce ( bez parodii ) co w kulturze itp. A tu...nic.Same popłuczyny:( Więc wolę czytać ciebie :) Pa - Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Psujesz mnie komplementami. A jak uwierzę?
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. ...ha ha ha, strach się bać :) Ania

      Usuń
  2. Klik dobry:)
    Bardzo pochwalam jazdę rowerem. To jest to, czego organizm bardzo potrzebuje. A i nogi zrobią się śniade i jeszcze piękniej wyrzeźbią.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tylko pokonam ten wewnętrzny opór i zwyczaj jazdy przejdzie w przyzwyczajenie , pojawi się przyjemność.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Przyjemności jazdy rowerem nie znam... zapewne pomyślisz, że jakiś dziwoląg ze mnie ale prawda jest taka, że nigdy w życiu nie miałam roweru. Cóż, nikt nie jest doskonały!
    A teraz uwaga dotycząca "obchodzenia" cudzych nieszczęść. zauważ, że komunikat o jakiejś katastrofie na świecie jest natychmiast opatrywany komentarzem " Polaków tam nie było" lub coś w tym rodzaju. Tak, jakby to miało być dla nas najważniejsze i pocieszające /o zgrozo!/. Zginęło ileś tam osób ale...Polaków tam nie było. Zawsze mnie takie uwagi raziły.Czy słusznie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja żona też nie miała roweru w dzieciństwie. Nadrobiłem tę niedoskonałość. A teraz sprzedaliśmy jej rower znajomym. Wszak to tyle wspomnień.
      Co do wiadomości. Brak udziału rodaków w katastrofie zmniejsza w mediach wymiar tragedii. Niesłusznie.
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Również wsiadłam na rower i czuję się z tym za każdym razem coraz lepiej.
    Co do wiadomości i ich treści - niestety nie jesteśmy w stanie ogarnąć tych wszystkich śmierci, ani pochylić się nad każdą z nich, bo musielibyśmy nieustannie być w żałobie.
    pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Próbuję za Jurka
    Nie Jurek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jerry. Działa a więc nie postawię diagnozy, tylko pozdrawiam

      Usuń
  6. Tu (u-nasz-w-swirowku.blog.onet.pl). Co to jest milion czy dwa w Rwandzie - nic 1 lub 2 z 6 zerami. Ale gdy kibole Białej Gwiazdy osaczają i morduja ze szczegółnym okrucieństwaem "Człowieka", zadając mu 57 ciosów nożem, maczetą i widłami i to widomo że w naszej okolicy, to przechodzą nam ciarki po plecach - przeciez ci zwyrodnialcy mogli dorwać mnie lub kogoś znajomego, a gdy w jakimś wypadku ginie Polak, to też nami wstrząsa - bo to mógł być mój znajomy czy nie daj boże ktoś z rodziny. I to właśnie plemienna natura człowieka sprawia, że nie obchodzą nas ani górnicy z prowincji Guang - Zhou, a bardziej pobicie na naszym osiedlu - bo to drugie nas dotyczy a to pierwsze to tylko statystyka. Człowiek nie należy do gatunków zagrożonych i dlatego bardziej nas obchodzi los endemicznego Modraszka pod Krakowem niż śmierć 20 osób w wybuchu bomby w Libanie.
    I tako to już jest.
    Pozdrawiam Mirek
    Pozdrawiam Mirek

    OdpowiedzUsuń
  7. A jednak żal, że nas tak jest. Nawet jeżeli to ma taką solidną naukową podbudowę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń