15 kwietnia 2013

Bociany i inne zjawiska


Kiedy sięgałem po tak zwaną efkę do zakończenia kabla antenowego, poczułem coś ciepłego i wilgotnego. Przesunęło się to po mojej dłoni zanurzonej w pudełku z częściami. Nie było to nieprzyjemne uczucie, ale jak najbardziej niespodziewane. Szarpnąłem więc dłoń do siebie i spojrzałem pod nogi. Obok mnie merdając radośnie ogonem, stał szczeniak. Cały brązowy, jedynie końcówki uszu, ogona i kufa czarne. Puszysty tym pierwszym szczenięcym futrem i z pewnością pachnący jeszcze mlekiem jak to dziecko, ale nie zdecydowałem się tego sprawdzać.
- Co ty tu robisz? - spytałem, ale zaraz sam sobie odpowiedziałem na pytanie, porównując szparę pod bramą z wielkością psa.
- Czyj ty jesteś ? - poprawiłem pytanie, ale dalej wiedziałem, że i na to lepiej sformułowane pytanie psiak mi nie odpowie.
Odpowiedział mi za to swoją obecnością mały rudy kot z obróżką. Ten sam który zasnął kiedyś w moim fotelu. Wylazł spod samochodu i odważnie zatrzymał się przede mną.
Szczeniak natychmiast zwrócił się ku niemu i zaczął traktować jak swego rodzaju przewodnika.
Koci Cicerone oprowadził go wokół domu, co trwało sporą chwilę. Później zasiedli wspólnie i zgodnie, przyglądając się moim czynnościom przy antenie.
I miałbym pewnie tych kursantów aż do końca łącznie z regulacja telewizora w domu, gdyby nie pojawiła się ta sama, przepraszająca za psoty psa i kota dziewczynka z sąsiedztwa. Wzięła szczeniaka na ręce, a kot jak pies popędził za nią krok w krok.
Jak znam życie odwiedziny te z pewnością jeszcze nie raz się powtórzą.
Miałem rację, ponieważ już następnego dnia rano pojawił się rudy kot, układając mi koło samochodu mysz. Nie wiem czy żywą czy tylko podduszoną, wiem że powinienem się czuć wyróżniony.
I tak też się poczułem. Po godzinie myszy już nie było, stąd moje podejrzenie co do owego podduszenia. Nie przejąłem się wcale i zupełnie tą mysią absencją w miejscu składania kocich darów.
A żyj sobie, wiosna przecie.
Mamy tu na wsi swoje bocianie gniazda. a jedno z nich jest nawet całkiem niedaleko. Z gniazda rozciąga się pewnie rozkoszny widok na łąkę przed moim domem. Od kilku już dni nasz bocian pasie się na niej całymi godzinami, a od czasu do czasu towarzyszą mu w tym wypasie rybitwy.
Bocian podchodzi pod samą siatkę. Z tak bliskiej odległości nie dane mi było nigdy obserwować tych pięknych ptaków. Ale nie samym oglądaniem człowiek żyje.
Korzystając z pięknej pogody, wspólnie i w porozumieniu z Młodszym urządziłem sprzątanie i adaptację szopy narzędziowej. Po tym liftingu blaszak stał się budynkiem wielofunkcyjnym. Jest to połączenie garażu z warsztatem z zachowaniem pierwotnej funkcji szopy na narzędzia. Udało się chyba nieźle, bowiem już w sobotę Młody ze trzy razy wyprowadzał i wprowadzał do garażu swój motor.
- No to znowu zarobiłem, albo mówiąc precyzyjnie, nie wydałem – stwierdziłem ściągając na koniec roboty rękawice ochronne.
Fakt. Gdyby ktoś inny robił tę podłogę z drewna, to pewnie zdrowo by mnie stuknęło.
A tak wykorzystałem palety z odzysku, nieco tylko je modyfikując.
Stuknęło mnie tylko raz tego dnia, a to z powodu piecyka gazowego.
Stary PG-4 i PG-6 nie miał dla m,nie tajemnic, dawałem też rady z nowszym Junkersem
Ten jednak to dla mnie nowość, bowiem oprócz funkcji grzania wody kąpielowej ogrzewa cały dom, czyli jest podstawa CO.
Od pewnego czasu wyświetlał błąd elektroniki i wyłączał się. Wiedziałem gdzie się go resetuje to i resetowałem. Zaproszony fachowiec wymienił mi elektrody i zainkasował dwie i pół stówy. Swoim zwyczajem uważnie obserwowałem jego pracę. A ja mam dobrą pamięć, szczególnie do przypadków przewalania kwot za usługi.
Po pracowitej sobocie miałem leniwą niedzielę. Prowadzimy z Młodszym męskie gospodarstwo ponieważ żona przebywa w szpitalu, na planowanych zabiegach.
- A może by tak takie amerykańskie burgery – stwierdził syn oglądając „Kuchenne rewolucje”.
- A proszę Cię bardzo – powiedziałem.
W niedzielę podzieliliśmy się obowiązkami. Ja zmieliłem mięso, przygotowałem i upiekłem burgery. Młody zaś zajął się oprawą wizualną. Podpiekł bułki, włożył mięsiwo i ułożył jarzyny.
- Wyszło jak trzeba - powiedział, chwaląc naszą robotę. Sięgnął też zaraz po kolejnego „amerykana”.
Ja wytrwałem przy jednym. Jednak co zasady to zasady.
Chyba już sam będę mielił mięso. To na burgery wyszło jak trzeba. Do ostatniego spaghetti użyłem gotowej paczki mielonego i musiałem odlewać wytopiony z „mięsa” tłuszcz.
Kiedy talerze znikły ze stołu, Młody zdobył się na zwierzenie.
- Tu jest tak cicho, że można zwariować. Muszę stąd na chwilę wyjechać.
Był to chyba pierwszy tak jasno wyartykułowany komplement, związany ze zmianą miejsca zamieszkania.
Za chwilę też usłyszałem warkot oddalającego się motoru.
Zadzwoniłem do żony opowiadając o hamburgerach.
- Tak bym chciała już być w domu – podsumowała moją opowieść.
- Będziesz. Już w poniedziałek po południu. Może nawet jednego takiego amerykańca uda się dla Ciebie uratować.
A żeby nie było mi tak błogo i słodko, w poniedziałek w pracy od samego rana awaria.
Gdzieś tan odeszły wspomnienia o bocianach, kotach i amerykańskich burgerach.




22 komentarze:

  1. widzę że masz świetnych sąsiadów..... chyba lepszych niż "ludzie"... tylko uważaj na bocka, bo jak tak blisko podchodzi to może co Młodemu podrzuci:)

    a co do fachowców tzw. najlepiej samemu....
    pozdrówka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Młodemu tak, ale temu starszemu. Podpuszczamy ich przy każdej okazji. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Klik dobry:)
    Żeby Ci tylko ten kot ptaszków w darze nie przynosił, bo to przykry wygląd.

    Pozdrawiam wiosennie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtedy dostanie wypowiedzenie z moje działki. Mam na to sposoby.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Tak sie zatopilam w te oopowiesc o sielskim zyciu... jego uroki sa nieocenione! zwlaszcza jak ktos ma porownanie, fakt od tej ciszy mozna zwariowac jak twierdzi twoj Mlodszy ( to ta mlodziencza niecierpliwosc zycia), ale ja uwielbiam te muzyke, gdy jest tak cicho, az w szach gra :) ale do docenienia takich klimatow trzeba po prostu dojrzec :) Masz swietnych i zyczliwych sasiadow!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i chcialoby sie podsumowac twoje pierwsze miesiace zycia na wsi: Pierwsze koty za ploty - doslownie :)

      Usuń
    2. Dokładnie. Następny rozmiar wobec woli domowników ma się nazywać pies u drzwi.
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Tak już zawsze jest, co się polepszy... Też kiedyś planowałam zamieszkać na wsi, może choć tak jedną nogą. Teraz już mi to nawet nie w głowie, ale mam tu w dzielnicy poza centrumem wielu znajomych z ogrodami, altanami, grillami. Psy i koty też są, nawet dziś słyszałam dzięcioła, bocianów jedynie nie widuję :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak śpiewali Monty Python - zawsze patrz na jaśniejszą stronę życia i widzę, że Ty tak robisz. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  5. No widzisz, teraz dopiero zaczynają się uroki wiejskiego życia. Będzie co raz milej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, teściowa wspomina coś o pieleniu truskawek.
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. No właśnie! Toż to sama przyjemność!

      Usuń
  6. Cóż to za marka tegoż kotła?
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Weekend z bocianem, psem i kotem, z burgerami w tle, brzmi jednak bardzo swojsko :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż trąci Cepelią. Lubię jednak te klimaty.
      Pozdrawiam

      Usuń
  8. najgorsze za Wami, przeprowadzka, remonty, błoto,itd teraz aż do listopada sama radość, chyba, ze masz hektary trawnika do koszenia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trawnika mam ze 6 arów. Właśnie dokonuję wyboru pomiędzy kosiarką spalinową a elektryczną.
      Pozdrawiam

      Usuń
  9. Cześć Antoni
    Poniedziałek jak sama nazwa wskazuje musi być paskudny. Pozdrawiam JerryW_54

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niepotrzebnie się się uprzedzasz.
      Chociaż, gdy wynosi się puste opakowania szklane wtedy ogarnia człowieka nostalgia.
      Pozdrawiam

      Usuń