27 czerwca 2016

NIe odpuszczaj czyli rozmiar który się liczy

Wakacje czas zacząć. Nie ja je odtrąbiłem, nie mam dzieci w wieku szkolnym, ale czuję to na swój sposób.
Moja droga do pracy zdecydowanie przyspieszyła a to z powodu mniejszej ilości samochodów. Widocznie zmęczeni pracą i dojazdami do niej Krakowianie, zamienili korki na Wielickiej, Alejach w Nowej Hucie na urokliwe postoje w drodze do Zakopanego, na Hel czy gdzie tam jeszcze wyznaczono miejsca urlopowego spędu. Dzisiaj na swoim motocyklu nie musiałem niczego wymuszać i wyprzedzać na trzeciego. Dziwny spokój który mnie wypełniał po dotarciu do bram zakładu to widoczny skutek braku adrenaliny. A jak się już od niej uzależniłem to co?
Nie jestem jednak całkowicie wolny od emocji, zwłaszcza gdy spoglądam na niebo zasnute ciężkimi chmurami.
Lunie czy nie? A jak lunie to przed czy po południu?
Jeżeli mogę coś zasugerować Osobie odpowiedzialnej to obstawiam ten czas do szesnastej.
Potem wracam do domu.
Internet też wakacyjny i nawet Brexit spłowiał nieco w wiadomościach dnia. Miało zamarznąć piekło po takiej decyzji, a tu co? smaży w najlepsze.
Skupmy się na tym co obecnie najważniejsze. A co może być ważnejsze w sezonie urlopowym, oprócz oczywiście pieniędzy?
Wiadomo, odpowiedni penis. Nie nie tenis wielkoszlemowy a penis właśnie. Jednooki, lśniącogłowy przyjaciela każdego faceta.
Nie mówię duży, ale większy. Trawestując bowiem powiedzenie legendy filmów porno Rona Jeremiego który powiedział, że nie ma za dużych piersi można by rzec - Żaden penis nie jest zbyt duży dla jego posiadacza.
Wielu uważa natomiast, że ich przyjaciel jest zbyt mały. Tak przeczytałem w pewnym reklamowym tekście:
Setki tysięcy mężczyzn w Polsce, boryka się z problemami, zbyt krótkiego penisa. To stwarza wiele kompleksów, wstydliwych sytuacji, a nawet potrafi spowodować stany depresyjne. Długi penis jest oznaką męskości, dodaje pewności siebie. Jeżeli tego brakuje mężczyźnie, to wszystko może wydawać się trudniejsze.”
Dwa no może trzy, dosadne chociaż proste zdania potrafią wytłumaczyć wszystkie problemy połowy populacji.
Masz depresję? Wydłuż penisa
Żona mówi, że jesteś nieudacznikiem? Wydłuż penisa
Twój stary samochód się sypie ? Wiadomo zajmij się swoim „przyjacielem”
Dlaczego sięgnąłem po ten tekst?
Bo zainteresował mnie tytuł który brzmiał
Emeryt wydłużył swojego penisa o 7 centymetrów.
Po co? Dlaczego? W jakim celu?
Może dla utrzymania równowagi. Stare polskie przysłowie mówi bowiem:
Gdy sześćdziesiąt latek mija, torba dłuższa niż fuzyja.”
Tak dla równowagi i proporcji.
Ze względu na wiek, nie mogę jeszcze wypowiedzieć się w tej sprawie autorytatywnie. Ze smutkiem muszę jednak przyznać, że nastąpi to już niedługo.
Emeryt natomiast, według obowiązujących standardów to facet po 67 roku życia.
Nie odmawiając nikomu prawa do udanego życia i pożycia. Przypominał mi się jednak ten stary dowcip w którym żona skarży się, że jej starszy już mąż posiada bardzo długiego penisa.
- No i w czym problem? Skorzysta pani na tym
- Tak kiedyś korzystałam, teraz on mnie nim wyłącznie bije.
W treści artykułu nie doczytałem się jak z tym emerytem było, był to tylko chwyt reklamowy i jak po mnie widać całkiem skuteczny. Powaliły mnie podane tam przykładowe efekty. A oprócz wspomnianego na początku cytatu dobiły komentarze.



Mirosław to jakby mój rówieśnik. Zbulwersował mnie oceną - Mimo że mam 58 lat.
A ja pocieszałem się, że właśnie się rozkręcam w byciu dojrzałym i doświadczonym.
Monika też nie należy do mistrzyń elegancji. To jeszcze gorzej niż kupić koledze z pracy dezodorant w prezencie imieninowym. Nie ma bardziej czytelnego sygnału, że kolega śmierdzi. Mąż z pewnością poczuł się jeszcze gorzej. Wyszło na to, że nie sięga konfitur.
Wszędzie zaś piszą dużymi literami, że w związku można prawie wszystko pod warunkiem wcześniejszych rzecz jasna uzgodnień.
Monika odtrąbiła pełen sukces, a ja myślę, że chodzi tu również o specjalną techniką aplikacji
środka. Jej mąż „zarzywał” podczas gdy przeciętny amator zbliżeń, mówiąc prostacko zażywał by tylko.
A co z tymi co uważają, że najważniejsza jest technika współżycia i ewentualnie rozbudowana gra wstępna?
W obiegowej opinii to posiadacze krótkich i zbyt krótkich penisów, którzy jak cytowałem na wstępie to zakompleksieni depresanci.
A ci którzy uważają, że wystarczy im proporcjonalna budowa ciała ?
To też ludzie którym brakuje pewności siebie
Zresztą jak pisze no-masco


Co by zrobił? Tylko strzelił w łeb czy coś zażywał, ewentualnie nawet „zarzywał”?
I teraz pytania które same cisną się na usta
No bo jak to w końcu jest?
Co liczy się najbardziej? Inteligencja? Dobroć? Empatia? A może skłonność do poświęceń w związku?
Co brać pod uwagę?
Czym to mierzyć i jaki rozmiar najbardziej się liczy?
Kolorowa prasa codzienna już wie
Liczy się ...


Kiedy zacząłem mierzyć swój portfel, żona wytłumaczyła mi, że idzie o rozmiar w znaczeniu zawartości.
Niepocieszony odłożyłem linijkę do szuflady biurka. W młodości trzymałem podobną w szufladzie nocnej szafki.

20 czerwca 2016

Hot dog and cat

 Już był w ogrodzie, już witał się z gąską – to gdybym chciał po polsku podeprzeć się wieszczem.
Chcesz rozśmieszyć Pana Boga ? Opowiedz mu o swoich planach na przyszłość – to prawie to samo tylko w wykonaniu Woody Allena.
Niedziela miała wyglądać całkiem inaczej. Skóra, dwa kółka i spotkanie z przedstawicielami pewnego klubu motocyklowego. Skok w ciemno na nieznane wody.
Odległości były w zakresie moich możliwości, zresztą zrobiłem sobie trening, zapuszczając się nieco dalej od domu. Wytrzymałem.
I kiedy podsumowałem roboczy tydzień porównując lewą i prawą stronę zestawień, dopadła manie ta informacja.
Oprócz małżonki która znajduje się na etapie rekonwalescencji z jakichś powodów przedłużającej się, doszła teściowa która nie chciała uwierzyć kiedy jej mówiłem:
- Niech mama zwolni, nie ma mama już sześćdziesięciu lat.
Nie ma jedności nawet w organizmie. Kiedy rozum pozostaje uparty, wyłamuje się kręgosłup.
Oczywiście wyłamuje się w przenośni ale boli realnie. Cała gama medykamentów z zastrzykami dwa razy dziennie.
I kto daje teściowej zastrzyki?
Zięć daje. Zięć może bezkarnie wbijać w teściową szpile. Wdzięczność zaś teściowej nie ma granic.
- Wdzięczność nie jest już problemem – zauważyłem – od kiedy ZUS objął mamę swoimi świadczeniami.
Tak sobie zażartowałem, ale doszedłem do wniosku, że być może zbyt dużo naoglądałem się Ferdka Kiepskiego.
Dobrze, że w całym kontekście wyszło śmiesznie.
Od soboty mam więc turkot kółek inwalidzkiego wózka i regularne postukiwania inwalidzkiej kuli. Oprócz świadczeń medycznych, sobota upłynęła mi na układaniu kwiatostanu pnącej róży mocno potarganego przez wiatr i na naprawie żagla ogrodowego, (zadaszenia na tarasem) który opadł niczym liść z brzoskwini po ostatnich ulewach i wichurach. Zrobiłem prowizorycznie, ale już mam pomysł jak to trwale wzmocnić.
Niedzielna awaria w robocie to był jedyny ale krótki wyskok na motocyklu. Wyskok z konieczności.
Bezrobotne siedzenia motocykla zaadoptowała kota, co widać na załączonym zdjęciu.


Niedzielny upał nastrajał zresztą zwierzaki do układania się w różnych dziwnych miejscach czego próbka poniżej.

 
 
 
 

Całą nadzieja w tygodniu, że będzie lekki, miły i przyjemny.
Tak sobie tłumaczyłem dzisiaj rano, stojąc w samochodowym korku do pracy. Motocykl został w domu z powodu zapowiadanych opadów atmosferycznych ze skłonnością do oberwania chmury.
Rzeczywiście zaczęło się leciutko.



12 czerwca 2016

Mario o Mario jesteś moim niebem, jesteś moją ziemią

Maria.
Kiedy tylko oderwiemy się od tematu Bogurodzicy i wpłyniemy na neutralne wody rozważań takich sobie, zauważamy ile odmian i zdrobnień związanych z tym imieniem funkcjonuje w naszej codzienności.
Maja, Mania, Mari, Marika, Marychna, Marylka, Maryna, Marysia, Marysieńka. Każdy z nas obudzony w środku nocy, poda jeszcze kilka innych zdrobnień. Bo każdy na swoją Marię w życiu trafił. A niektórzy trafieni pozostają z nimi do krańca swych dni, a nawet nieco dłużej ( wliczając w to funeralną imprezę) 
Jana Marię Rokitę z tych rozważań oczywiście wyłączam. Choć to ciekawy przypadek Marii co to ma diabła za skórą
Po cóż to i na co? Te Marynie i Majeczki  albo Isie.
W jakim celu oprócz oczywiście tego, żeby nasza Maria była Marią wyjątkową a nie typową, bo nikt nie chce być typowy  a tym bardziej zwyczajny.
To jest cały system, zresztą bardzo użyteczny. Obserwując internet bo to świetne miejsce do wszelkich obserwacji, zauważyłem, że odmiany imion używa się w pewnym kontekście.
Nikt nie powie na przykład „profesor Maryśka Pawlikowska” jak nikt nie mówi profesor Jadźka Staniszkis. Tu mamy oficjalną Marię
W przedszkolnej grupie starszaków najlepiej zaśpiewała Marysia a nie Maria Kowalska. I tak dalej i tak dalej.
Ja do swojej sąsiadki mówię Marysiu, chyba, że jesteśmy po piwie albo dwóch wtedy zawsze mówię Maryśka. Gdybym tak ni z gruszki ni z pietruszki powiedział – Mario, to zaraz było by pytanie dlaczego tak oficjalnie ?I czy przypadkiem się nie gniewam.
A więc sytuacje.
Dla zobrazowania pewnych sytuacji przygotowałem przezrocza, jak na dobrą prezentację przystało
Mówimy - Przygoda z Marią


 
 Urządzamy zabawę z Maryśką
 


 A lody zamawiamy z Marychą


To ostatnie zdjęcie otrzymałem od moich francuskich przyjaciół jako pamiątkę z pobytu w Holandii. Resztę doszukałem sobie w Internecie.
A co z moją Marią?
Ciągła przygoda, od trzydziestu pięciu już prawie lat. Gdyby zaś liczyć nieformalny początek znajomości to robi się okrągłe trzydzieści siedem.
Właśnie przywiozłem ją do domu. Teraz tak szybko wypuszczają. Spięta metalowymi klamrami, bo chyba tam w Zakopanem szybko odkryli, że mają do czynienia z żelaznym charakterem. Razem z wypisem małżonka otrzymała urządzenie do wyciągania owych metalowych spinek. W resorcie zdrowia planują  przerzucić na pacjenta coraz większa liczbę różnych zabiegów. Może da się żyć dopóki sami nie będziemy składać kości w łupki i wycinać woreczków.
Zaraz, zaraz, widziałem już kiedyś automat z opatrunkami gipsowymi. Zrobiłem nawet zdjęcie tego cuda. Idzie w kierunku IKEI. Dostajesz lub kupujesz części, resztę robisz sam.
Żona  pomiędliła nieco, sterylny chyba woreczek i powiedziała
- Dostałam od Pana Doktora zestaw małego tapicera. Z tym zszywkami w plecach sama się czuję jak kozetka po renowacji.
- Ciekawe. Nikt tego jeszcze tak nie nazwał - doktor poruszył się wydarzeniem które przełamało codzienną rutynę ortopedy.
A ja jakby zaczynam rozumieć skąd wzięło się imię Kozeta ( Cosette). Czyżby aż tak pokrętna była jego etymologia.
- To Pan dzisiaj nie motorem - spytała pielęgniarka widząc mnie na korytarzu, bez skóry i bandany.
- Wie Pani, mam problem z wózkiem inwalidzkim. Nie wezmę na plecy, a po przeróbce na wózek boczny do motocykla jechałbym do Krakowa przez najbliższy tydzień.
Przyjęła wyjaśnienie z pełnym zrozumieniem.
Suka podeszła do powrotu żony z intensywnym machaniem ogona, a kota z pewnym dystansem. Póki co kot śpi u teściowej. Teściowa zaś z niekłamaną radością i ulgą. W końcu to ona siała największa panikę.
Oboje z teściową pilnujemy na zmianę by żona spokojnie przeżyła ten poszpitalny okres. Prośbą, groźbą, perswazją i obietnicami.
Właśnie nastraszyłem ją, żeby pod żadnym pozorem nie zbliżała się do mikrofalówki. Bo te spinki...
Z taką ilością metalowych spinek w plecach nie wiadomo co się stanie.
Strachy na lachy zdawały się mówić jej oczy






07 czerwca 2016

Wiatr w twarz

Tak.
Teściowa nie przestaje mnie zadziwiać. Kiedy w piątek po pracy siedzieliśmy przy stole i w ciszy ( co już mnie zaskoczyło) sączyliśmy herbatę z dużych porcelanowych kubków, zwróciła się do mnie z pytaniem
- To jedziesz jutro do żony w odwiedziny?
Pozytywnie odpowiedziałem na to retoryczne zdawało by się pytanie.
- To pewnie pojedziesz motorem ?
Spojrzałem na nią podejrzliwie. To ja się szykuję pół tygodnia, żeby niepostrzeżenie wrzucić temat środka transportu a tu proszę bardzo. Motorem?
- Motocyklem – poprawiłem teściową - Teraz nie mówi się już motor.
Odruchowo przerzuciłem dyskusję na tak zwane nazewnictwo.
- Pewnie że motocyklem, to jedyna taka okazja.
Dawno już uważałem, że martwię się na zapas.
Ba. Uważałem, że po prostu lubię się martwić i tu miałem jakby potwierdzenie tej tezy.
Właśnie w piątek kurier dowiózł mi paczkę z nowiutkim tłumikiem przelotowym. Zaraz też nie bacząc na to, że jestem w pracy owo chromowane cudo założyłem.
- Fajny ma pan motocykl – stwierdzali motocykliści – tylko ten dźwięk jakby ze skutera. Musi Pan to koniecznie zmienić.
Szanuję cudze doświadczenie więc zmieniłem.
Motocykl dostał niskiego basowego brzmienia, zgodnego z opisem na Allegro.
Tylko czy Policja podzieli moją radość z tego rasowego brzmienia? Może rzeczywiście trochę głośny, a może jestem tylko przewrażliwiony. Wyjdzie w praniu.
W sobotę z rana, zaraz po śniadaniu wyruszyłem w świat. Czarna skóra, czerwona bandana i w drogę. A trasę zaplanowałem następująco
Wieliczka – Dobczyce- Wiśniowa - Kasina Wielka – Mszana Dolna – Rabka – Skomielna – Nowy Targ – Zakopane.
W Nowym Targu zatrzymałem się na mała kawę, aby w doskonałej formie powitać żonę która jest świeżo po operacji. Tak też pojawiłem się w szpitalu, targając w lewej ręce kask motocyklowy.
Maria był zaskoczona ale widocznie zadowolona.
- Motocyklem? - Spytała nie widzieć dlaczego, bo anturaż mówił za mnie
- Motocyklem – odpowiedziałem jej grzecznie, a potem powtórzyłem jeszcze parę razy.
- Motocyklem – powtórzyłem w odpowiedzi salowej, pielęgniarce, lekarzowi i tej pani co nalewa zupę.
Zastałem żonę w dobrej kondycji i pozostawiłem po dwóch godzinach w mam nadzieję nie gorszej.
Komu w drogę temu czas.
W drodze powrotnej, jeszcze w Zakopanem zatrzymałem się by przepuścić góralskie wesele.
Dziesięć bryczek wypełnionych gośćmi w regionalnych ubraniach mignęło mi przed oczami. Wszystko było odświętne. Nawet konie pobłyskiwały wypastowanymi na czarno kopytami.
Uśmiechnąłem się do tego widoku, ponieważ sam w swoim mechanicznym rumaku zaczerniłem opony na elegancko przy okazji piątkowego mycia i polerowania.
No i proszę doszukałem się jakichś analogii.
Kiedy dojechałem do Poronina po którym to według wierszyka z podstawówki chodził Lenin, postanowiłem skręcić w prawo.
Nie ma już pomnika wodza rewolucji, w szkole nie uczą wiersza i tylko w mojej ( naszych?) starych już w miarę głowach tłucze się gdzieś po zakamarkach jeden albo ze dwa wersy
„Na małej stacji w wiosce Poronin, Gdy pociąg stanął wśród zgrzytu szyn, Wysiadł z wagonu ojciec, a po nim. Raźno wyskoczył na peron syn... ”
A to Julian Tuwim właśnie.
I mnie wiał w twarz wiatr, ale nie był to wiatr zmian. Ja tylko coraz bardziej czułem się człowiekiem drogi.
Zakopane – Poronin – Bukowina Tatrzańska – Białka Tatrzańska – Łopuszna – Krośnica – Ochotnica – Mszana Dolna – Wieliczka.
Z naprzeciwka pojawiały się pojedyncze motocykle lub ich całe stada. Machaliśmy sobie na powitanie, chociaż muszę przyznać, że mijałem też bufonowatych facetów na wypasionych motocyklach, którzy z wyższością patrzyli na wszystko i wszystkich dokoła.
Jak w życiu.
Odwiedziłem paru znajomych, wszędzie zatrzymując się na jedną bądź kilka chwil. Ot by wypić szklankę wody i powiedzieć, że u mnie wszystko w porządku.
Motocykl to jakby potwierdzał swoim niskim, basowym i nieco może głośnym warkotem.
Ta zorganizowana na szybko wycieczka zaczęła mi powoli wchodzić w nogi i gdy po raz ostatni zrobiłem sobie przystanek w Dobczycach, wydawało mi się, że już na powrót nie siądę na siodełko.
Siadłem jednak i po męsku dotrwałem do końca eskapady. Licznik pokazał, że przejechałem równo trzysta kilometrów.
Kiedy starłem musze truchło z szyby kasku i ramoneski wiedziałem, że to jest ten właściwy moment.
Otworzyłem lodówkę skąd wyciągnąłem i natychmiast otwierzyłem zimne piwo.
- I jak się jechało? – spytała teściowa
- Fantastycznie – odpowiedziałem
Pociągając łyk zimnego piwa, zacząłem snuć swoją opowieść.
I zdarzało się, co przyznam po dobroci, że czasami byłem w tej opowieści niczym wędkarz opisujący swoje ryby. Nikomu to chyba jednak nie przeszkadzało.
- Przyjdzie kosić w poniedziałek bo sobota już się kończy, a w niedzielę nie wypada.
Nie mogę bez końca mierzyć dni wyłącznie długością źdźbła trawy oraz terminarzem oprysków i podlewań.
Pęd i wiatr w twarz. Tylko podnieść osłonę kasku by poczuć.
Drogi i dróżki, które na chybił trafił wybierasz. Nie dbasz o mapę.
Telefon którego nie możesz w czasie jazdy odebrać. I dobrze.
Żeby tylko ten powiew w twarz nie stał się jakimś wiatrem zmian. I beze mnie tyle ich ostatnio wokół i wszystkie ponoć dobre.

01 czerwca 2016

Przyjęcia i wydania. Teksty i konteksty

Ładny widok ze szpitalnego okna ma teraz żona. Nosal dumnie pręży się, skąpany soczystą zielenią.
- Wspaniałości – powiedziałem cmokając do żony i już miałem dodać, że dla takich widoków to sam dałbym się w szpitalu zamknąć. Nie dodałem tego jednak, szybko gryząc się w język.
Tak się złożyło, że życzenia w tym stylu lubią mi się sprawdzać.
- Tfu, tfu, tfu, nic nie mówiłem.
Swoją drogą, czy to byłby wielki cud gdyby tak spełniły się inne marzenia, o posiadaniu, przebywaniu czy zdrowiu.
- Ty byś chciał Antoni wszystkiego a niestety możesz dostać tylko kawałek czegoś. Z tym kawałkiem to i tak jesteś uprzywilejowany.
No niby słusznie, bo co by było gdybym tak trafił dwa razy szóstkę pod rząd? Tam dwa razy, raz by zupełnie wystarczył.
Płacz i zgrzytanie zębów. Powiedziane bowiem jest, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż bogacz dostanie się do królestwa bożego.
- Ty miej satysfakcję z tego co masz.
No mam ale mam też świadomość, że satysfakcja to pojęcie na użytek niemajętnych.
Dość tych rozważań.
Wziąłem dzień wolnego. To wyjątkowa rzecz bo bardzo rzadko mi się zdarza.
Wyjechaliśmy o szóstej rano i już po ósmej byliśmy na miejscu. Procedury przyjmowania trwały jakąś chwilę, no może dwie chwile i żona dostała przydziałowe łóżko.
Ponieważ od tego momentu nic już ode mnie nie zależało, opłaciłem parking ( limit wolnych miejsc dla niepełnosprawnych na parkingu przed szpitalem został wyczerpany już przed ósmą rano) i skierowałem się w drogę powrotną. Czekając kilka zmian świateł na przejazd przez most w Czarnym Dunajcu, jeszcze raz oceniłem pomysł Zakopanego na to by organizować tu Igrzyska Olimpijskie. Tam gdzie „moje” jest najważniejsze, nie da się zorganizować nic co byłoby z pożytkiem dla dobra naszego. Przykład „zakopianki” od lat tylko tę teorię potwierdza.
Wróciłem do domu i korzystając z „młodej” jeszcze godziny wybrałem się busem do Wieliczki, w celu odebrania motocykla z serwisu po 3000 km.
Tak, to już od końca lipca ubiegłego roku nakręciłem ponad trzy tysiaki, kręcąc się praktycznie wyłącznie po okolicy.
Ostatnio na blogu dostałem propozycję dłuższej trasy, do którego to pomysłu powoli się przymierzam. Jak to jednak u mnie, niczego nie mogę z dużym wyprzedzeniem zaplanować.
Dzień wcześniej odstawiłem sprzęt, aby na zimno wyregulowali mi zawory i bez pośpiechu przejrzeli poszczególne elementy.
- No i jak się panu jeździ ? - Spytał miły sprzedawca i szef serwisu zarazem.
- Wspaniale, ponieważ zawsze mam w głowie to amerykańskie powiedzenie „ Nigdy nie oczekuj po towarze więcej niż za niego zapłaciłeś”. I ja nie oczekuję.
- To bardzo mądre podejście do życia – pochwalił mnie sprzedawca tanich motocykli, którego coraz bardziej lubię.
Odkryłem komunikację busową do mojej wsi. Szalony i przeszklony mercedes, przerobiony z blaszaka, za jedyne cztery złote dowiózł mnie do celu bezpiecznie choć tego ostatniego nieco się obawiałem.
Ten sam bus, następnego dnia dostarczył mnie z powrotem do centrum Wieliczki.
Wysiadłem bez pośpiechu i spacerkiem skierowałem się na znaną mi już ulicę . Mijałem kopalnię Soli, Muzeum Żup Solnych, stragany pełne soli i parkingi pełne autobusów.
Przeszedłem obok pomnika Jana Pawła II, ale przy takim upomnikowieniu naszego kraju, nie jest to jakiś szczególny wyczyn.
Przeczytałem wklejkę (albo nalepkę jak kto woli) o treści


No tak. Kto nie chciałby by było nam jak w Niebie.
I tu czas na tytułowy kontekst. Szersza perspektywa ukazuje miejsce gdzie modlitewną wklejkę umieszczono.


Niech każdy dorobi sobie do tego swój komentarz.
Niebo grzmiało, coraz bardziej i nie wiem czy w związku z wklejką, czy tylko z powodu różnicy potencjałów tam na górze.
Posiadając wewnętrzny potencjał przyspieszyłem nieco kroku, sądząc w swej dziecięcej naiwności, że uda mi się odebrać motocykl z serwisu i na sucho wrócić do domu.
Udało mi się tylko zapłacić za serwis, wymienić grzeczności i udać się do samego warsztatu.
Dwa solidne grzmoty rozerwały ciężkie ołowiane chmury. Lunęło tak intensywnie, że w moich kategoriach deszczu mieni się to oberwaniem chmury. Nawierzchnia jezdni w jednej chwili pokryła się wodą do wysokości krawężników. Przystanąłem wśród naprawianego sprzętu, czekając na poprawę pogody. Nic tego jednak nie zapowiadało.
Po ponad dwudziestu minutach zelżało na tyle, że wciskając na głowę kask, powiedziałem do serwismanów
- Jak to mówił mój były Dyrektor : Dobry ser dobra i serwatka.
Co jest o tyle bardziej adekwatne do sytuacji niż gumpowskie – życie jest jak pudełko czekoladek …., bo o produkcie ubocznym produkcji sera wie się już na etapie dojenia krowy.
Wiedziałem, że czasem słońce, czasem deszcz już przy kupnie. Przekonywałem się jednak teraz, że przez mokry T-shirt wcale tak mocno nie wieje, a padający deszcz tylko nieznacznie obniżył temperaturę otoczenia.
Po powrocie do domu, całe moje ubranie wylądowało w pralce. Z wyjątkiem może butów, które poszły do bezpośredniego suszenia.
- I jak było ? - spytała teściowa która w związku z nieobecnością żony w domu, przejęła kontrolę nad żywym inwentarzem.
- Fajnie było choć tak trochę inaczej.
- I co mówili w serwisie?
- Ma pan bardzo zadbany motocykl.
- No widzisz - podsumowała – a ty tak wahałeś się z jego kupnem.
I to o motocyklach mówi kobieta co w przyszłym roku skończy osiemdziesiątkę.
Potem już tylko przyszło obejrzeć jakie szkody poczynił grad. Nad naszą wsią oprócz deszczu, dosypało jeszcze dodatkowo białymi lodowymi kulkami.
Róży, mojej dumie, nie bardzo to zaszkodziło